Rozdział 10

497 38 1
                                    

Matylda
Poniedziałkowy poranek przywitał mnie koszmarnym bólem głowy.  Przepełniał mnie niepokój i takie dziwne uczucie pustki. Najwidoczniej trawił mnie stres. Uznałam, że najlepszym rozwiązaniem jednak będzie te kilka dni urlopu, które sugerowała wczoraj Madi. Czas pomyśleć o sobie. Choć raz postawić na pierwszym miejscu siebie. To, na co ja mam ochotę, czego właśnie teraz potrzebuję. Nie rzucę się w wir pracy, aby zagłuszyć emocje. Czas na prawdziwe zmiany.

Kiedy poinformowałam Jacka, że biorę kilka dni urlopu, nie miał najmniejszego z tym problemu. Kiedy zapytał, czy Gabriel zabiera mnie do Londynu, w pierwszym odruchu miałam ochotę zrobić mu krzywdę. Ale już w następnej chwili podchwyciłam tę myśl. Może to jest to, czego właśnie mi potrzeba. Może właśnie Wszechświat daje mi podpowiedź. Ostatnio gdzieś przeczytałam, że tak naprawdę Wszechświat daje nam nie to czego pragniemy, ale to, co jest nam potrzebne.

Wstępnie zarezerwowałam lot na środę, tym samym dając sobie czas na nabranie pewności, czy jestem gotowa na tę podróż. We wtorkowy wieczór byłam już spakowana, zrobiłam odprawę online, by w środowy poranek ograniczyć wszelkie czynności do minimum. Przy takim stresie, to z logicznym myśleniem może być krucho.

Skoro Aziz mnie obserwuje, to z całą pewnością już wie co zamierzam zrobić. Czy nawiąże ze mną kontakt? Czy jestem gotowa na rozmowę z nim? Co tak właściwe chciałabym mu powiedzieć? Te i wiele innych pytań kotłujących się w mojej głowie pozostawało bez odpowiedzi.

Kiedy czekałam w hali przylotów po odbiór bagażu, moją uwagę przyciągnęła grupa mężczyzn. Przemieszczali się korytarzem, który oddzielony był od hali taflą szkła. Jeden mężczyzna przystanął, jego świta również się zatrzymała. Odniosłam wrażenie, że przygląda się właśnie mnie. Nie zakładałam soczewek, żeby nie męczyć oczu w samolocie. Okulary były upchnięte gdzieś w plecaku, więc byłam skazana na lekko rozmyty obraz.

Madi odebrała mnie z lotniska. Całowała, przytulała i ściskała moje biedne ciało, jak byśmy lata się nie widziały. Po drodze do domu zahaczyłyśmy o restaurację, by zjeść coś ciepłego i o delikatesy, żeby zrobić choć podstawowe zakupy spożywcze. Madi stołuje się na mieście, w lodówce ma cytryny, wodę, wino i wódkę. Ja lubię spożywać przyrządzone przez siebie posiłki, choć ona uważa, że poza jogurtem i żelkami nie jadam nic.

Tak naprawdę, to nie miałam zielonego pojęcia, jaki cel przyświeca mojej podróży. Chyba pierwszy raz w życiu ruszyłam za podszeptem chwili. Nie potrafiłam odnaleźć się w tak nowej dla mnie sytuacji.

Wieczorem kurier dostarczył ogromny bukiet białych róż. Do kwiatów dołączona była koperta. Byłam przekonana, że kwiaty nie są od niego, choć czułam, że mają związek z tamtym życiem. Długo ważyłam kopertę w dłoniach, mijały kolejne minuty, a ja nie miałam pewności, czy chcę wiedzieć co jest w środku. Byłam nieziemsko ciekawa, ale i pełna obaw, że może być w niej coś, czego nie chcę wiedzieć. Ponieważ nie znam skutecznego sposobu, by odwidzieć to, co zobaczyłam, czy odwiedzieć to, czego się dowiedziałam, to decyzja była naprawdę trudna. Zaczęło już świtać, kiedy zdobyłam się na odwagę. W kopercie była kolejna koperta i załączony do niej krótki liścik

Matyldo,
zgodnie z wolą mojego brata przekazuję Ci załączoną kopertę. To ostatnie słowa, jakie Aziz do Ciebie skierował. Ten bukiet też jest od niego. Umierając zwrócił Ci wolność. Teraz znów jesteś czysta i wolna.

Byłem skłonny zachować tę  prośbę dla siebie. Jednak, kiedy dziś ujrzałem Cię na lotnisku, uznałem, że to znak. Jakby sam Aziz postawił Cię na mojej drodze, bym go nie zawiódł.

Ostatnimi laty Aziz ciężko chorował. Wcześniejszy tryb życia poważnie uszkodził trzustkę i wątrobę. Jego dni przepełnione były bólem. W poniedziałkowy poranek miał wypadek. Jego samochód spadł z urwiska.

Khalil Al-Sharif

Czytałam te słowa setki razy, jakby to miało mi pomóc zrozumieć ich sens. Khalil Al-Sharif to brat mojego byłego małżonka. Słowo „byłego" nagle nabrało głębszego znaczenia. To poczucie pustki i dziwny niepokój, które towarzyszyły mi poniedziałkowego poranka. 
Khalil nie darzył mnie zbytnią sympatią, ale to właśnie on pomógł mi wyrwać się z piekła, w którym żyłam, które zgotował mi mąż. Tak. Tak długo, jak przy nim trwałam wyrażałam niemą zgodę na te wszystkie okropności.

I dogoniła nas przeszłość....Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz