Rozdział 37

242 17 37
                                    

Sloane

Było mi ciężko na niego patrzeć. Nie chodziło tylko o ranę po kuli, ale także jego twarz. Alex mocno go pobił, więc był też opatrunek na rozciętym łuku brwiowym, opuchnięta warga, siniaki na policzkach, plaster na nosie. A włosy już przetłuszczone, mokre kosmyki okalające czoło. Nadal był niesamowicie przystojny, ale miałam ogromne wyrzuty sumienia. Bo wiem jak cierpiał. To mój były chłopak, go urządził w ten sposób. To Alex strzelił, a nie Rachel.

- Sloane?

Zobaczyłam w drzwiach Vivian.

- Tak?

- Może się teraz zamienimy? Na korytarzu czeka policjant, który chciałby koniecznie z tobą porozmawiać. W sprawie zeznań. Jesteś w stanie?

Czy byłam? Musiałam. Minęły już dwa tygodnie od całego, strasznego zajścia. Mnie wypuścili do domu trzy dni temu. Mimo namów ze strony Niny, wcale nie chciałam się przeprowadzać. Tak uprzątnęli moje mieszkanie, że mogłam zapomnieć co tam się wydarzyło. A jednak potrzebowałam czasu.
Przeszkadzało mi tylko to, że od tych dwóch tygodni, Anton nie dał znaku życia. Nie zakomunikował w jakikolwiek sposób, iż nas słyszy. Nie poruszył się. Jednak nie traciłam nadziei.

- Dobrze, pogadam z nim. Tylko miej oko na Antona, okej?

- Jasne.

- Gdyby coś się działo…

- Zawołam cię, Sloane.- zapewniła.

Potaknęłam lekko. Niechętnie podniosłam się z krzesła i poszłam w kierunku drzwi. Minęłam się z dziewczyną, a chwilę później zobaczyłam Browna. Patrzył ze spokojem, może także niepewnością. Nie dziwiłam mu się. Sama nie wiedziałabym jak się względem mnie zachować. Miałam wrażenie, że wszyscy starali się obchodzić ze mną jak z jajkiem. Szczególnie Nina, Kate i tata, który dzwonił codziennie z ośrodka. Nie musiał długo namawiać Malcolma, by pozwolił mu na tak częste rozmowy. Wszystko przez to co się wydarzyło. Wciąż drżałam na samą myśl, ale musiałam to pokonać. Nie było innej opcji.

- Dzień dobry, Sloane.

- Nie wiem czy taki „dobry”.- wywróciłam oczami.- O co chodzi? Co chciałby pan wiedzieć?

- Usiądziemy?

- Wszystko mi jedno.- westchnęłam przeciągle.

Zajęliśmy miejsca w kącie. Krzesło było mało wygodne, ale teraz nie zwracałam uwagi na plastik wbijający mi się w tyłek.

- Mogę coś powiedzieć?

- Oczywiście.- zapewnił.

- Alex powinien od razu iść siedzieć, za usiłowanie zabójstwa i pobicie.

- Rozumiem, że to tylko on strzelał i zaatakował Antona?

- Tak. Ta dziewczyna, Rachel, zgaduję, że jedynie nas związała. Nie wiem jak ze mną,  bo straciłam przytomność. Ale była też odpowiedzialna za te groźby i pewnie załatwiła narkotyki. W każdym razie nie powinniście ich karać na równym poziome. Jednak niech mi pan powie, że kaucja nie wchodzi w grę.

- Nie, nie, Sloane. Pójdą siedzieć, to już jest pewne. Będzie proces, ale…

- Anton i ja nie będziemy obecni.- zaznaczyłam.- Nie ma nawet mowy. Wsadźcie ich za kratki, ale nas już w to nie mieszajcie. Chcemy wreszcie mieć święty spokój, rozumie pan?

- Jasne. Macie do tego pełne prawo. A jak czuje się Anton?

- Pewnie fatalnie.- prychnęłam.- Nadal w śpiączce, nadal bez życia, nadal w szpitalu. Czy z tego wyjdzie? Oby. Bo ich zniszczę, jeśli coś stanie się Antonowi. Przeszedł pomyślnie operację, ale to nie gwarancja, że będzie żył. Zawsze jest ryzyko.

Save yourselfOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz