Sloane
Zadzwoniłam do Kate. Przez telefon nie zadawała żadnych pytań, po prostu kazała mi przyjechać. Tak też zamierzałam zrobić. Do jej mieszkania nie jechało się długo. Może dalej niż do Niny, ale w tym momencie nie miałam ochoty wysłuchiwać tyrady ze strony mojej menadżerki/przyjaciółki. Aspirant Brown zaproponował, że zawiezie mnie do kuzynki. Nawet nie próbowałam się spierać. Wsiadłam więc do radiowozu.
Zanim opuściłam apartamentowiec, dopadł do mnie portier, pan Edwards. Był nieco skonsternowany, może zagubiony. Wypytywał o to co się dzieje, a szczerze… nie miałam ochoty mu tego wszystkiego wyjaśniać. Nawet lepiej dla niego by nie wiedział. Bo jeśli chodziło o mnie, to jednak wolałam zapomnieć. A mimo wszystko cały czas przed oczami widniał mi rzeczony napis. Ktoś ewidentnie postanowił spełnić się artystycznie, ale przy tym napędził mi niemałego stracha. Wciąż jeszcze byłam roztrzęsiona i ponad wszystko chciałam zobaczyć się z Antonem. Tylko po to, by upewnić się, że nic mu nie jest. A co jeśli ktoś wtargnął do Free Birds z zamiarem ucięcia mu dłoni? Nie sądzę by ta osoba rzucała groźby bez pokrycia.
Nie, Sloane. Na pewno wszystko jest dobrze. Anton sobie nie da w kaszę dmuchać, więc nie ma opcji, że ktoś wyrządzi mu krzywdę.
Dzisiaj było już późno, zbliżała się dwudziesta trzecia. Jednak zamierzałam jutro zadzwonić do Malcolma. Tylko po to żeby mi powiedział, że Antonowi nic nie jest. Wtedy będę mogła być spokojna. Po części. Teraz tyle się wydarzyło, iż nawet we własnym mieszkaniu nie mogę czuć się bezpiecznie.
Może ktoś by stwierdził, że powinnam bardziej martwić się o siebie, ale to mija się z prawdą. Mija się z tym co obecnie czuję, co kotłuje się w mojej głowie. Tak naprawdę bardziej obchodzi mnie los chłopaka w ośrodku odwykowym, niż mój własny. Od początku naszej znajomości, nie miałam pojęcia dlaczego tak jest. Nie wiedziałam dlaczego chciałabym go bardziej poznać, czemu martwię się o niego nawet gdy to nie jest konieczne. A jednak to prawda. Ale to było zanim uświadomiłam sobie co czuję do Antona Davisa. Być może naprawdę jestem w nim zakochana.
Nie „być może”. Jesteś, Slo. Już to przyznałaś, a teraz nie możesz się wykręcić.
No więc właśnie. Chodzi o miłość. Ona robi z ludźmi coś takiego… sama nie wiedziałabym jak to określić. Po prostu stawiam dobro Antona ponad własne, nawet jeśli on tego nie chce, no i nigdy nie doceni moich starań. Bo poznałam Antona na tyle by wiedzieć, że on nie będzie rozmawiał o swoich uczuciach. Nigdy. A przynajmniej dopóki nie poczuje takiej wyższej potrzeby. Po części go rozgryzłam, ale gdyby się dłużej zastanowić, to pozostało jeszcze parę spraw do odkrycia. Ja już przepadłam. Może od początku, gdy pierwszy raz go zobaczyłam. Nawet jeśli zachował się jak kompletny dupek, to szczerze… miałam to gdzieś. Bo coś mnie w nim zaintrygowało. Nawet nie umiałam określić w którym momencie w grę weszła miłość. Dlatego teraz musiałam się upewnić, że nic mu nie jest, bo to nie dałoby mi spokoju.
Siedziałam na miejscu pasażera w radiowozie, obok Browna. Na kolanach trzymałam swoją torebkę oraz torbę z rzeczami, które pakowałam na szybko. Przytknęłam skroń do chłodnej szyby i obserwowałam mijane miejsca. Pomimo późnej godziny, jeszcze sporo ludzi kręciło się po ulicach. A wśród tych ludzi mógł być mój prześladowca. Nasz. Mój i Antona. Na dobrą sprawę, mogłam doskonale znać tą osobę, co jeszcze bardziej wprawiało moje ciało w drżenie.
Zacisnęłam powieki. Poczułam jak po policzku spływa mi samotna łza. Czułam się wykończona. Po prostu zmęczona tym wszystkim. Nie chciałam się rozklejać, ale emocje wzięły nade mną górę, aż w końcu zaczęły się ze mnie wylewać. Jednak jeszcze nie szlochałam. Płakałam w ciszy. Nie mogłam zatrzymać potoku łez. Nawet nie próbowałam. Po prostu pozwalałam sobie na ten płacz.
CZYTASZ
Save yourself
Teen FictionNarkotyki. To rozluźnienie, które ze sobą niosą. Ten spokój jaki zyskujesz. Stałe bycie na haju. To się liczy dla Antona. Wie, że nawet gdyby się postarał, to pozostanie nieudacznikiem, który nigdy nie dorówna starszemu bratu. Zamyka się we własne...