38

293 18 9
                                    

- Co teraz zrobimy?-spytałam nerwowo bruneta.

Ręce mi się trzęsły, a pod brudek drgał, jakbym właśnie rozmawiała o morderstwie. Bałam się, panicznie bałam się faceta, który właśnie pozbawiony godności przez obrzygany kostium wsiadał do samolotu. Bałam się go bardziej niż nikogo innego tutaj, chociaż w skład załogi wchodziła Jennise próbująca mnie przecież uśmiercić, o dziwo jedynie raz.

Czułam jak w gardle rośnie mi ogromna gula uniemożliwiająca oddychanie, zaczęłam się dusić.

Wtedy Dylan z troską objął mnie, tak mocno, jakby próbował poskładać wszystkie moje kawałki. Poczułam jak przejmuję od niego całe ciepło, jak mnie wypełnia i dostarcza serotonin do mojej zmęczonej głowy. Odsunął się na krok i złapał mnie za ręce.

-Kochanie, nie bój się, nie zapominaj kim jesteś.

Wyszeptał i pocałował mnie w rękę.

Mały, rudy dzieciak przypatrywał się nam z ogromnym uśmiechem, od ucha do ucha.

- Co masz na myśli?-korzystałam z wydłużonego czasu, który ochroniarze spędzili na wstawianiu plastycznych, przez zawartość alkoholu ludzi do Boinga.

-Jesteś córką Halla, cholera nazywasz się Pauline Baumann, jesteś bezkarna. Wszyscy tutaj się ciebie boją. Ona - wskazał na zmarznięte dziecko - może zamieszkać z nami i nikt nawet krzywo nie spojrzy! - wyrzucił ręce w powietrze , puszczając moje, a ja spojrzałam na tą wychudzona miernotę.

- Masz rację, nigdy tak o tym nie myślałam. - zamyśliłam się przez chwilę i później dodałam - chodź córciu samolot czeka, poznasz dziadka.

Z uśmiechem na ustach cała nasza trójka weszła do środka, tylko lekko popychana przez mężczyznę w czarnym garniturze, ciemnych okularach i ze słuchawką w uchu, któremu się zdawało, że wygląda jak gangster. Prawdziwy facet w czerni.

W środku zastałam trzech śpiących mężczyzn : mojego ojca, mojego ex oraz jego przyjaciela i oczywiście moją "ukochaną" siostrzyczkę aka narzeczoną mojego faceta, która tylko raz próbowała mnie zabić, co warto podkreślić. Była tutaj też gromada facetów w czerni w pełnym wyposażeniu, przez których ilość we wnętrzu latającej maszyny robiło się nagle ciasno.

 Czyżby tatuś poszedł po kosztach?

Zajęłam miejsce na beżowym, skórzanym fotelu, obok mnie mój Dylan ( to, że nazwałam go moim w mojej głowie wcale nie oznacza, że do niego wrócę, bynajmniej tak sobie powtarzam). Naprzeciw nas usiadła karykaturalnie wyglądającą w zbyt dużym fotelu dziewczynka.

Jednak czegoś mi w tej scenie brakowało, skoro według mojej teorii Liv spiskowała z moim ojcem, to gdzie jest teraz?

Wyjrzałam przez iluminata, koło którego siedziałam, niepewnie drapiąc paznokciem skórki.

Za oknem było już bardzo ciemno niebo było granatowo- czarne. Na parkingu stała juz tylko biała furgonetka, którą ukradłam z pod szpitala, chociaż i ją pomimo koloru słabo było widać.

Wtedy do samolotu wsiadła jeszcze jedna osoba.

-Rodzinka w komplecie- powiedziałam pod nosem nie odwracając wzroku od okna. Spodziewałam się zobaczyć moją dawną przyjaciółkę, Liv, jednak zamiast tego usłyszałam zgryźliwy komentarz Vee, ex mojego ex.

-Z tobą akurat na szczęście spokrewniona nie jestem- warknęła siadając obok śpiącego Simona.

-A już myślałam, że jesteś moją kolejną zaginiona siostrzyczką- zmierzyłam wzrokiem Vee , następnie przenosząc moje spojrzenie na właśnie nadpijającą szampana Jennise. Mimowolnie sama sięgnęłam po leżący obok mnie kieliszek. Ledwo zimne szkło z kipiącymi bąbelkami dotknęło moich ust Dylan zamaszystym ruchem wytrącił mi je z rąk. Jego nagła reakcja wzbudziła zachwyt Jennise, z którą teraz z przerażeniem krzyżowałam spojrzenia.

- spokojnie Kopciuszku - wyszeptała w półuśmiechu ta raszpla. Potem mój rozlany na jasny dywanik szampan zaskwierczał i wypalił w nim dziurę.

Tak właśnie moja siostrzyczka próbowała zabić mnie po raz drugi.

A to wszystko przed wspólnym zamieszkaniem.

Chyba powstrzymam się od picia czegokolwiek

na czas nieokreślony.













Miłość z przypadku // Dylan O'brienOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz