52 pustka

136 9 0
                                    

Dylan pov.

Tak długo żyłem zniewolony, tak długo grałem kogoś kim nie jestem, że zapomniałem kim jestem naprawdę. Krótko po śmierci mojej niedoszłej żony zacząłem żyć tak jakby nadal mnie kontrolowała z tą różnicą, że nikt na mnie nie napadał nocami w ciemnych uliczkach, chyba że menele.

Od tak dawna macocha zmuszała mnie do wszystkiego, że broniąc samego siebie grałem. Może dlatego byłem takim świetnym aktorem. Uśmiechnąłem się do siebie siedząc przy barze w Clermont-Ferrand. Nie był to bar Halla. Wszystko było tu surowe, ściany z cegły, żarówki na kablach, odrapane stołki. Nie gustowałem w takiej estetyce, ale od tego dnia było mi już wszystko jedno, byłem złamany, zepsuty.

Kobieta, którą kochałem mnie zdradzała, a kobieta, której nienawidziłem nie żyła. Z jakiegoś powodu wywołało to ogromną pustkę w moim sercu. Sam już nie wiedziałem z powodu której z sióstr czułem się tak fatalnie, ale regularnie zapijałem to uczucie whiskey z lodem w tym właśnie barze.

Nigdy nie spodziewałem się, że dzień mojej wolności w ogóle nastąpi, być może dlatego nie wiem co teraz z sobą zrobić.

-Kogo moje oczy widzą! – ze stagnacji wyrwał mnie znany mi zbyt dobrze głos podstarzałego reżysera, Toma Kingsley.

- nie spodziewałem cię spotkać we Francji – mężczyzna z dobrze już czerwonym od przepicia nosem poklepał mnie po ramieniu. – jestem tu przejazdem, nakręciliśmy kilka scen pościgu, tutaj nieopodal, na Rue Bardoux– zarysował palcami w powietrzu kilka skrzyżowań zupełnie jakbym znał to miasto, a jego wskazówki były w jakimkolwiek stopniu użyteczne.

Nie, nie były i gówno mnie obchodziło Rue Bardoux .

Więc tylko przytaknąłem i zacząłem krążyć kółka palcem na moim na wpół pełnym kieliszku.

Byłem zbyt leniwy by po prostu odejść i zbyt smutny, żeby wrócić do domu.

Dom. Zabawne słowo.

Najpierw nazywałem tak wille mojego ojca w Californii, w Santa Monica, po jego śmierci zagarnęła ją macocha i sprowadzała tam tylu gachów, że zniesmaczony się wyniosłem.

Byłem wtedy odcięty od środków i nieco zmuszony, więc przez kolejne dwa lata mieszkałem z Jennise. Boże jaka ona była irytująca – przetarłem rękoma twarz. – wtedy zacząłem żyć tak jak teraz, całymi nocami piłem. Całe szczęście miałem wtedy odskocznie, były nią filmy. Ze wszystkiego z mojego przykrego życia uwielbiałem najbardziej grać, wychodziło mi to najlepiej i wychodzi dotychczas.

Zamyślony właśnie teraz zdałem sobie sprawę, że Kingsley cały ten czas do mnie mówił. Nieco z zakłopotaniem przytaknąłem na to cokolwiek powiedział licząc, że spontanicznie nie spyta mnie o zdanie, bo przecież nie miałem pojęcia o czym mógł teraz opowiadać.

- a więc załatwione!- nagle krzyknął – barman, jeszcze jedna kolejka dla tego przystojniaka na mój koszt. Do zobaczenia w poniedziałek na planie O'brien!

W tamtej chwili wygiąłem brwi w dwa łuki które poszybowały na samą górę czoła.

Nie miałem pojęcia, ani jaki jest dzień tygodnia, ani na co się zgodziłem.

Tego wieczoru wróciłem wcześnie do willi Halla, słońce jeszcze nie wstało. To była jedyna rzecz jaką lubiłem podczas życia z Jennise. Poranne powroty ze wschodem słońca i chociaż czułem się wtedy jak kupa gówna, coś było w tym pięknego.

Z piskiem opon z okrągłego brukowanego podjazdu odjeżdżał  Felix. Zwolnił kiedy mnie rozpoznał po chybotliwym kroku. Zdjął kask i splunął mi w twarz – wygrałeś, jest twoja – syknął i ruszył tak nagle, że prawie przejechał mi po czubkach butów unosząc przy tym w charakterystycznym dla siebie geście przyjaźni środkowy palec.

Niezbyt trzeźwo przekroczyłem próg domu, na pierwszym piętrze zaszedłem do ostatniej sypialni i bez przebrania się ułożyłem się spać w łóżku po środku ciemnego pokoju. Po drodze, ani w środku nie zapalałem żadnych świateł, ponieważ od przedawkowania alkoholu i małej ilości snu drażnił mnie światłowstręt.

Śniło mi się, że ktoś mnie przytula i głaszczę , a moje życie znów nabiera kolorów i sarkazmu, na który już od 10 dni nie miałem sił.

Miłość z przypadku // Dylan O'brienOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz