P. XX / ZAGROŻENIE DLA CAMELOTU I HIERARCHIA

326 39 11
                                    

- Czekamy na wyjaśnienia Merlinie - oznajmiła Gwen, zaplatając ramiona na klatce piersiowej i patrząc na przyjaciela dość chłodno.

Czarownik naprawdę nie chciał tam być. Wiedział, że nie zmieni ich zdania z dnia na dzień. Wiedział, że będzie tylko irytował się tym, że wszystkie te spotkania będą wyglądały tak samo. Wiedział, że będzie wychodził z nich wcześniej, a i tak wszyscy będą doskonale wiedzieli, że raczej z własnej woli tych drzwi nie przekroczył. Tylko, że jakaś część Merlina nie chciała zawieść Artura. Artura, który próbował zrozumieć. Artura, który popełniał błędy. Artura, który powoli uczył się wychodzenia ze strefy własnego komfortu dla dobra innych. Artura, który nie miał bladego pojęcia o magii, z którą walczył przez większość własnego życia, ale który równie mocno próbował teraz walczyć o prawa dla jej użytkowników tylko dlatego, że jego przyjaciel był jednym z nich. I może to beznadziejny motyw. Może to słabe wytłumaczenie i może to jest zauważanie problemu dopiero wtedy, gdy dotyka najbliższych ci ludzi, ale Artur był świadomie czy nieświadomie ślepy na problemy innych przez większość swojego życia i jeśli takie wytłumaczenie miało być pierwszym kamieniem milowym, podwaliną tego, kim ten chłopak może się stać, to Merlin nie zamierzał narzekać i brał, co dawali.

Ale siedzenie na tych obradach uświadamiało go tylko, raz za razem, jak bardzo się zmienił. Jak bardzo niedostrzegał pewnych rzeczy. Jak dziecinni, małostkowi a czasem wręcz głupi zdawali mu się ludzie, którzy go otaczali. Kiedyś widział w nich wszystkich kolegów. Nie przyjaciół, aż tak blisko nie byli i to nigdy nie miałoby szansy się wydarzyć. Większość z nich pochodziła przecież z domów o szlachetnym rodowodzie. Wszyscy byli wychowywani od najmłodszych, w przekonaniu, że są lepsi, niż inni. Że rolą niektórych jest walczyć, a rolą innych służyć. I jasne, Merlin wiedział, że w jakiś sposób wpłynął też na nich. Tudzież zaczął wpływać, po tylu wspólnych wyprawach. Wspólne żarty, zaufanie względem własnego bezpieczeństwa, krycie sobie nawzajem pleców. I tak, obiektem żartów najczęściej był Merlin, ale wtedy mu to nie przeszkadzało. 

Wtedy ten powolny proces ich oswajania się z nim i ich stających bardziej ludzkimi i dostrzegających człowieka w służącym, wtedy był dla Merlina wystarczający. Zmieniali się. Robili co mogli. Teraz powolość tego procesu tylko czarownika drażniła. A najbardziej drażnił go fakt, że przecież nie miał prawa wymagać od nich cudów, bo zostali zaklęci w czasie i pozbawieni możliwości zmiany. I że to on sam ich na to skazał nawet jeśli uratowało im to wszystkim życia. Nawet, jeśli przywróciło to Lancelota, który umarł tak chwalebnie, ale którego przecież Morgana wykorzystywała do swoich celów. Tylko, że to przecież Lancelot. Zawsze honorowy, dumny i lojalny Lancelot. Albo pozostali Rycerze naprawdę przez te lata zapomnieli o wydarzeniach, które łączyły go z Morganą, albo wybierali ignorancję, bo chodziło o ich przyjaciela. Czy tak samo potraktowaliby chociażby Gwaine'a? Lojalnego i dumnego rycerza, który tak wiele razy walczył u ich boków, ale pod koniec dnia przybłędę?

Merlin milczał przez dłuższą chwilę przyglądając się królowej. Widząc podkrążone z niewyspania oczy, dumnie uniesiony podbródek i pewien chłód w jej spojrzeniu. Gwen tak bardzo kochała kiedyś Morganę. Lubiła być jej służką na tyle, na ile można lubić tę robotę. Przy czym Morgana traktowała Gwen niemal jak przyjaciółkę, a nie tak, jak Artur zwykł traktować Merlina. Nie wyśmiewała jej, nie żartowała jej kosztem, nie zrzucała na nią najbardziej upokarzających obowiązków czy kar. Morgana zresztą miała w sobie coś, co przyciągało do niej ludzi. Merlin nawet po piętnastu wiekach pamiętał, jak dziewczyna wyszydziła Artura i Uthera i ich nawyk do polowań, jak bardzo współczuła każdemu stworzeniu, które znalazło się na ich drodze. Jak wiele miłości, współczucia i zrozumienia miała w sobie dla świata. Tamta Morgana byłaby królową, której Gwen nigdy nie dorosłaby do pięt. Tylko, że tamtej Morgany już nie było. Samotność, złe wybory Merlina podyktowane radami Wielkiego Smoka i zaufanie nieodpowiednim ludziom sprawiło, że dziewczyna stała się naczelnym wrogiem Camelotu. I taki status odpowiadał Gwen. Ona mogła być królową, tak uwielbianą przez wszystkich, a Morgana mogła być tym straszakiem, którego można było użyć na tych, którzy z założenia nie kochali Gwen. Układ idealny. Dlatego tak bardzo bała się go stracić. I Merlin w tym wszystkim nie potrafił stwierdzić jednej rzeczy. Czy kiedyś był tak ślepy żeby tego nie widzieć, czy po prostu kiedyś Gwen była jednak lepszą wersją siebie.

Merlin - W imię czasów, które nigdy nie nadeszłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz