Podróż do chatki Morgany zajęła im krócej, niż Merlin się tego spodziewał. Ukradkiem przyglądał się Gwaine'owi, który z każdym kolejnym krokiem czuł się coraz bardziej niekomfortowo, ale starał się robić dobrą minę do złej gry. Tak naprawdę obaj zdawali sobie sprawę z tego, że gdyby doszło do walki to Rycerz bardziej by przeszkadzał, niż pomagał. Merlin znajdował jednak jakiś drobny komfort w świadomości, że Gwaine po prostu chce być u jego boku. Chce go wspierać i mierzyć się z niebezpieczeństwami byleby upewnić się, że z samym czarownikiem wszystko było w porządku. Merlin czasami szczerze współczuł Rycerzom. Współczuł im tego, że zamknięci w klatkach ze swoich przekonań czy tradycji nigdy nie dawali prawdziwej szansy komuś, kto nie wpisywał się w ich schematy. I omijało ich przez to od groma fantastycznych ludzi w życiach. Błąd, którego on nigdy nie miał głupoty popełnić. Prawdopodobnie jedyny taki w całym jego życiu.
- Cześć piękny - oznajmił spokojnie Merlin, gdy zobaczył leżącego przed chatką Aithusę.
Z miejsca też do niego podszedł. Raz po to by po prostu go pogłaskać, a dwa by sprawdzić, czy maść, którą przygotował ostatnim razem cokolwiek pomogła. Biorąc pod uwagę o wiele żywszy koloryt skóry smoka i to, że jego łuski przestały praktycznie kruszyć się w dłoniach Merlin mógł śmiało założyć, że odwalił kawał naprawdę dobrej roboty. Aithusa wydał z siebie bliżej niezidentyfikowane dźwięki, ale czarownik miał pewność, że przynajmniej nie był to jęk bólu. Czyli kondycja jego stawów też musiała się polepszyć. Smok przy Merlinie wyglądał na tak spokojnego, jak Gwaine, widząc smoka z tak bliska pierwszy raz w życiu, był zestresowany.
Gwaine nie zrozumiał też dlaczego Merlin nagle odsunął się od Aithusy i nieznacznie machnął w jego kierunku ręką każąc mu się też odsunąć. Dopiero po chwili zauważył Morganę wychodzącą spośród linii drzew i niosącą pełen kosz. Dopóki Pendragon ich nie spostrzegła wydawała się spokojna. Próbująca skupić się na nowym życiu, na wyzdrowieniu. Na małych rzeczach. Gwaine mógłby przysiąc, że na jej twarzy gościł nawet nieznaczny uśmiech. To wszystko zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni, gdy zostali spostrzeżeni. Morgana natychmiast upuściła kosz i przybrała coś na kształt pozycji bojowej z pustymi dłońmi uniesionymi wysoko i gotowymi do rzucenia zaklęcia. Atmosfera wokół nich stała się fizycznie cięższa, jakby Morgana próbowała odstraszyć ich samą groźbą jej magii.
- Nie przyszedłem tutaj żeby walczyć, ale jeśli zmusisz mnie do starcia to pokażę ci jak ogromna jest między nami różnica - oznajmił spokojnie Merlin nie wyjąwszy nawet dłoni z kieszeni na widok tego drobnego pokazu siły.
- Za każdym razem gdy konsekwencje twoich pomysłów niszczą mi życie mówisz, że nie przyszedłeś walczyć. A ja mam potulnie stać i akceptować swój los - zauważyła Pendragon z wrogością w głosie, a czarownik nie mógł się kłócić z częścią prawdy, która znajdowała się w tych słowach. Miał jednak szczerą nadzieję, że w końcu uda mu się szczerze przeprosić. Bo Morgana zasługiwała na poznanie jego historii i motywów jeśli tylko chciałaby je usłyszeć. Merlin był ostatnim, który byłby skłonny zrzucać swoją wolę i chęć bycia wybaczonym na barki kogoś, kto jeszcze nie zdecydował, czy w ogóle mu wybaczy.
- Chcę zaoferować ci możliwość zmiany tego losu - oznajmił tym samym, spokojnym tonem, a Gwaine zaczął mieć wrażenie, że zaraz będzie świadkiem czegoś, czego nie powinien ani widzieć, ani słyszeć. I miał tylko nadzieję, że jeśli przypadkiem zobaczy głęboko zakopaną, zranioną duszę Merlina to ten nie ucieknie z ich przyjaźni z podkulonym ogonem, jak robił to praktycznie za każdym razem, gdy powiedział o słowo za dużo.
- Losu nie da się zmienić Merlinie - prychnęła z nieprzyjemnym śmiechem Morgana, nim dodała o wiele ciszej i z pewnym smutkiem. - Akurat ty powinieneś to wiedzieć.
CZYTASZ
Merlin - W imię czasów, które nigdy nie nadeszły
FanfictionMerlin tułał się po świecie przez wiele lat, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że Albion przepadł razem ze śmiercią Artura. W pewnym momencie nawet udało mu się z tym pogodzić. Ba, zaczął nawet powoli zapominać, kim był i kogo znał. Tak przynajm...