P. XXVII / GDZIE PASUJESZ MERLINIE

139 16 12
                                    

Nie wiem, czy widać, że lubię Gwaine'a, ale wiecie. Lubię Gwaine'a xD Miłego czytania ~


Zatrucie studni okazało się o wiele prostszym zadaniem, niż Gwaine'owi się to zdawało. Niby Merlin opowiadał mu o wszystkich technicznych aspektach, o tym, co mogło pójść nie tak. I w tym doszukiwaniu się zła w każdym możliwym pęknięciu czy nadkruszeniu Rycerz najbardziej widział ogrom czasu, który oddzielał go od najlepszego przyjaciela grubym, warownym murem. Bo jasne, to nie tak, że nagle ludzie na Camelocie nie wiedzieli, czym w ogóle było zło. Czym były podstępki, niecne uczynki, kłamstwa, przekręty czy półprawdy. Jasne, że wiedzieli. Jasne, że stosowali je praktycznie na co dzień. I tak, każdy z nich w pierwszej kolejności zawsze myślał o sobie. Tylko, że pod koniec dnia potrafili też zobaczyć nieco większy obrazek. Potrafili dostrzec, że ich czyny wpływają na ich sąsiadów. Umieli odłożyć pewne kwestie na bok żeby współpracować.

Gwaine zaczynał rozumieć, że zewnętrzny świat stworzył obrazek tak duży, że wręcz zmusił ludzi do powrotu do pierwotnego założenia, którym było dbanie tylko o siebie. Bo skoro wszyscy byli tylko drobnymi trybikami w ogromnej machinie to nikt tak naprawdę się nie liczył. Niczego nie dało się zmienić. Na nic nie miało się wpływu.

Mentalność Camelotu była od tego jednak niezwykle daleka. O wiele czystsza w pewien sposób. Tym bardziej, że niedawno przeżyta wojna naprawdę wzmocniła ich poczucie pewnej jedności. Ludzie widzieli we wszystkich dookoła kogoś, komu mogli ufać. Nie zakładali niczyich złych intencji. Ba, nawet gdyby ich przyłapano na gorącym uczynku, oni jako główny sługa Króla i Rycerz Okrągłego Stołu, z łatwością wyłgaliby się zleceniem od Artura, a tego nikt by nie podważył. Żadne oskarżenia nie padłyby w ich stronę. A nawet gdyby to Artur zwyczajnie wyśmiałby kogoś prosto w twarz za samą insynuację, że któryś z nich mógł chcieć zaszkodzić Camelotowi.

Gwaine szczerze zastanawiał się, czy Artur naprawdę nie wiedział o tym, że Merlin miał magię już za ich czasów. Czy przypisywał wszystko aż takiemu szczęściu? Czy może odwracał głowę w drugą stronę, bo podskórnie coś czuł? Rycerz wiedział, że nie dostanie odpowiedzi na to w najbliższym czasie, o ile w ogóle. Tym bardziej, że dla durnej ciekawości nie zamierzał ryzykować tego drobnego kiełka zaufania, które Merlin ponownie zaczął wobec niego przejawiać. Jasne, dalej skakali między tym, czy ruszą razem w świat, czy ich drogi się rozejdą. Jasne, Merlin bardzo często wciąż przybierał różne, pełne chłodu maski i dystansował się tak bardzo, jak tylko mógł. Ale powoli pozwalał sobie na drobne chwile zapomnienia. Na niewielkie momenty pełne szczęścia. Na bycie w danej sekundzie i odczucie jej w pełni.

Nawet jeśli Gwaine wierzył w poczciwość wszystkich na Camelocie, nie zamierzał mówić Merlinowi, że ten przesadza czy niepotrzebnie panikuje. Czarownik zbyt wiele ratował im wszystkim tyłki z najróżniejszych opresji żeby teraz nagle Rycerz zaczął w niego wątpić. Jeśli była jedna osoba na całym świecie, za którą Gwaine podążyłby z zasłoniętymi oczami i uszami i z pełną wiarą, że wszystko skończy się dobrze, to byłby to czarownik, który właśnie wrzucał ich magiczną mieszankę do studni, gdy on teoretycznie stał na czatach. 

Odeszli od studni tak szybko, jak do niej podeszli, doskonale wiedząc, że wszystko zadziała dokładnie tak, jak powinno. Mieli więc chwilę, przez którą mogliby odpocząć. Mogliby położyć się gdzieś na trawie i zwyczajnie cieszyć słońcem padającym na ich twarze przez gąszcze liści. Mogliby nawet skoczyć do komnat dalej oddać się pewnym poszukiwaniom. Ba, mogliby odespać chociaż część niepokoju, którą Gwaine'owi przynosiły niewielkie zmarszczki pojawiające się między brwiami Merlina, gdy ten rozważał kolejny możliwy problem czy dylemat.

Zamiast tego jednak skierowali swe kroki ku głównej bramie zamku. Gwaine widząc zawzięcie wymieszane z poczuciem winy wymalowane na twarzy Merlina, nie musiał nawet pytać, dokąd zmierzają. Zamiast odpoczywać najwidoczniej mieli wpaść z krótką wizytą u pobliskich druidów. Tym razem jednak Rycerz nie zdążył ugryźć się w język. Nie, gdy z całej postawy Merlina wydzierało coś, co go niepokoiło, a mimo to i tak szedł krok w krok obok niego.

Merlin - W imię czasów, które nigdy nie nadeszłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz