Merlin był zmęczony. Najzwyczajniej w świecie zmęczony. Miał dość tego, że musiał na barkach dźwigać losy całego świata. Miał dość swojego długowiecznego życia. Miał dość tego, że nie był w stanie zawiązać z kimkolwiek bliższej relacji. Miał dość tego, że nie był przeciętny i że co rusz ponosił tego konsekwencje, mimo że sam się przecież o to nie prosił. Czy wolałby żeby Morgana przestała go nienawidzić i wróciła na Camelot? Oczywiście, że tak. Czy wolałby żeby dziewczyna została u druidów, bezpieczna, szanowana i wolna, uprawiająca magię jak jej się tylko żywnie podobało? No tym bardziej. Ale Merlin nie potrafił cofnąć czasu i niezależnie od tego, jak bardzo doskwierała mu rzeczywistość, w której przyszło mu żyć, nie mógł się poddać. Próbował tego wieki temu i nie wyszło, więc dlaczego miałoby udać się tym razem?
Jedyne, na co Merlin miał ochotę to wsiąść w auto, wcisnąć gaz do dechy i nawet nie patrzeć, gdzie jedzie. Chciał oczyścić swoje myśli za pomocą ogromnych prędkości i może spowodować wypadek, który dla niego skończyłby się nieciekawie. A przynajmniej na to miałby nadzieję. Tyle, że nie mógł tego zrobić. Musiał zamknąć rozdział dotyczący Camelotu raz, a dobrze i zostawić go w tyle, daleko za sobą. I raz na zawsze zapomnieć, skąd się wywodził. I z jakich czasów. Merlin mógł tylko liczyć na to, że wypełnienie misji i zaprowadzenie Albionu go uwolni. Jakby na to nie patrzeć, była to jedyna metoda, której jeszcze nie próbował.
Nie potrafił jednak spojrzeć byłym przyjaciołom w oczy. Nie po tym wszystkim, co przeżył czy co sądził, że przeżył. Jasne, Artur był kolegą, może nawet przyjacielem, Merlina jeszcze za czasów oryginalnego Camelotu. Ich relacja była mocno utrudniona przez pozycje w społeczeństwie, które zajmowali, ale mimo wszelkich przeszkód łączyła ich jakaś nić porozumienia. Ale Gwaine? Gwaine był dla Merlina kimś więcej, niż kolegą. Przypadkiem poznany gość, który był w stanie walczyć za czarownika raptem po jednym dniu znajomości, zupełnie nie dbając o to, jak bardzo godzi to w ogólnie przyjętą hierarchię. Dla niego liczyły się czyny i jako jeden z nielicznych otwarcie doceniał Merlina za to, że po prostu był. Chłopak nie musiał mu niczego udowadniać. Tak, jak Merlin nigdy nie pomyślałby nawet o negatywnym osądzeniu Gwaine'a. Jasne, czasami niezbyt wybrednie żartował z niego, że musiał obejść setki karczm zanim na niego natrafił, ale były to tylko przyjacielskie przytyki.
Gwaine był jednym z tych ludzi, którzy nie dbaliby o to, czy Merlin ma magię niezależnie od tego, czy wiedzieli, czy nie. A gdyby wiedział coś, czego nie powinien, a co mogłoby uderzyć w jego jedynego przyjaciela, potrafił trzymać gębę na kłódkę. Śmierci osoby, która akceptowała Cię niezależnie od wszystkiego, przed którą nie musiałeś mieć sekretów, a nawet jeśli je miałeś to druga osoba to w pełni akceptowała, takiej śmierci nie da się po prostu przeżyć. Taka śmierć zostawia w sercu głęboką ranę na całe życie, niezależnie od tego, czy trwa ono czterdzieści lat czy piętnaście wieków. I głównie dlatego Merlin nie był w stanie nawet stać przy Gwainie.
Pozostali Rycerze Okrągłego Stołu byli Merlinowi bliższymi bądź dalszymi kolegami, więc nie mógł powiedzieć, że ich śmierć spłynęła po nim, jak woda po kaczce, ale to akurat dał radę odchorować. Pocierpiał parę ładnych wieków, ale ostatecznie jego serce przystosowało się do nowej rzeczywistości. I w sumie do tej kategorii mógłby zaliczyć też Gwen. Kiedyś, jeszcze dawno przed wojną, dawno przed objęciem tronu przez Gwen, kiedyś byli przyjaciółmi. Gdyby historia zakończyła się w nieco innym momencie, Merlin pewnie cholernie by za dziewczyną tęsknił i nie przepracowałby jej straty, tak, jak nie przepracował domniemanej śmierci Gwaine'a, Gajusza czy Artura. Czy nawet Morgany, choć z nieco innych powodów. Nie mógł jednak zaprzeczyć temu, że od momentu, w którym dziewczyna zaczęła bliżej interesować się Arturem, a wreszcie została jego żoną, znacząco się od siebie oddalili.
CZYTASZ
Merlin - W imię czasów, które nigdy nie nadeszły
FanfictionMerlin tułał się po świecie przez wiele lat, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że Albion przepadł razem ze śmiercią Artura. W pewnym momencie nawet udało mu się z tym pogodzić. Ba, zaczął nawet powoli zapominać, kim był i kogo znał. Tak przynajm...