P. XXXIV / POPRAWNY ZWROT

90 12 7
                                    

Nie wińcie mnie - wińcie Davida Kushnera za absolutny bengerek, którym jest "Dead Man", który na loopie towarzyszył mi przez pisanie całej tej sceny. Bardzo widać, że nie znoszę Gwen? :D


Bezpośredniość słów Merlina wprawiła Gwen w dość spore zakłopotanie. Nieznacznie obracając w dłoniach kubek z wodą, czarownik całym sobą starał się sprawiać wrażenie, że wcale uważnie nie obserwuje każdego ułamka emocji, które tak szybko, jak pojawiły się na twarzy królowej, tak szybko też z niej zniknęły. Złości na to, że jej szopka się rozpadała. Irytacji, bo Merlin nie mówił jej niczego nowego. Nie dawał jej żadnych punktów zaczepienia. Dosłownie powtarzał tylko własne słowa z sali obrad. I czasami wdawał się przy nich w nieco większą głębię. Nie pozwalał jej na obrócenie sytuacji tak, by nie mógł z tego później wybrnąć. A ona coraz bardziej ustępowała. Coś w spokojnym i starczym wzroku młodego Merlina, coś w jego posturze, coś w tym z jaką ostrożnością dobierał słowa, to wszystko zupełnie jej się nie składało. Sądziła, wchodząc do komnat, że posiadała pewną przewagę wynikającą choćby z hierarchii i bliskości z Arturem. Bo przecież nie zamierzała być zazdrosna o chłopca na posyłki własnego męża. Ale im bardziej ich rozmowa toczyła się swoim torem, tym bardziej ona omyłkowo uzbrajała aresnał Merlina, który już w tamtym momencie mógłby odebrać jej całą wiarygodność.

- Powiedz mi, dlaczego tak bardzo zależy ci na tych druidach - Gwen kupiła sobie troszkę czasu zadając pytanie, które miało największą szansę na najdłuższą odpowiedź. - Na tym by magia nie była zakazana? Może temat teraz nieco ucichł, bo jest cały ogrom innych tematów, jednak nie mogę zapomnieć zebrania, na którym Artur uznał, że nagle magia będzie legalna. I mam uwierzyć, że nie był to twój wpływ i pomysł? - spytała śmiejąc się jakby Merlin namówił Artura do wysmarowania tronu króla błotem, a nie do zmiany poglądów tak dużej, że była w stanie zburzyć kamienne mury zamku, w którym się znajdowali.

- Sama toporność wykonania tego pomysłu powinna ci wskazać, że to nie ja za tym stoję - czarownik machnął nieznacznie na te pół żartem, pół serio rzucane oskarżenia. - Artur zobaczył, że to nie magia sama w sobie jest zła, ale że źli mogą być jej użytkownicy. Tak, jak źli mogą być przeciętni ludzie. I chcąc jak najlepiej dla wszystkich - poszedł obwieścić zmianę światu. Tylko, że nie przewidział, że robi to zbyt gwałtowanie. Ale nie można zaprzeczyć, że za tym stały tylko jego własne, dobre intencje i zbyt czyste dla świata serce.

- Merlinie dopiero wróciliśmy z wojny, w której brali udział czarownicy. Artur nie miał kiedy zmienić zdania o nich na lepsze - zauważyła Gwen uciekając się do argumentu, że przecież po stronie Camelotu nie walczyła żadna istota magiczna i pozostawając w całkowitej nieświadomości, że to istota, z którą rozmawiała w tamtym właśnie momencie, była tą, która odwróciła losy bitwy.

- Nie byłem przy nim przez cały czas - oznajmił po dłuższej chwili Merlin doskonale wiedząc, że nie mógł towarzyszyć Arturowi cały czas, a jednocześnie mając wyrzuty, że może gdyby nie opuścił jego boku to całe losy Camelotu potoczyłyby się inaczej. Może jego losy potoczyłyby się inaczej. Było to jednak tylko czcze gdybanie. - Ale może po prostu zorientował się, że i nasi, i ich ludzie giną zupełnie za nic? To dość logiczne żeby spróbować dojść do porozumienia, a nie kontynuować rozlew krwi.

- Tylko, że rozlew krwi dalej będzie trwał. Nie na skalę wojny, ale jak chcesz zapewnić bezpieczeństwo zwykłym, niemagicznym mieszkańcom? Co powstrzyma czarowników czy druidów od pozbawiania kogoś życia pstryknięciem palców? - spytała Gwen znów uciekając się do tej sztucznej, przerysowanej troski i wstając by przejść się w stronę okna i rozejrzeć ponad dachami domów otaczających zamek.

- Tak samo rozlew krwi będzie trwał jeśli zdecydujesz się wybić wszystkich mających jakikolwiek kontakt z magią - zauważył rozbawiony Merlin. Bo argument podany przez Gwen był tak durny. Bo Morgana być może nigdy nie miała odzyskać magii większej, niż ta, która sprawiłaby, że suche drewno zajmie się ogniem. Bo druidzi z okolicznych lasów wspólnymi siłami może i mogli sprawić, że drzewo szybciej by urosło, ale nie daliby rady nikogo zranić nawet gdyby zebrali się wszyscy razem do jednego czaru. Bo największe zagrożenie, które naprawdę mogłoby pstrykcięciem palców zmieść Camelot z powierzchni planety właśnie siedziało u jej stołu i kulturalnie dolewało sobie właśnie chłodnej wody. - Nawet Uther nie był na tyle głupi, by całkowicie pozbyć się magii z zamku. Bo o ile wiem, Gajusz wciąż zajmuje swoje komnaty w tym dziwnym stanie zawieszenia, gdzie nie stracono go, uczyniono zamkowym medykiem i zaoferowano pewne wygody i przywileje, ale zabroniono życia poza murami Camelotu. A nie chciałbym kiedyś obudzić się ze świadomością, że jestem głupszy od człowieka, który własną nienawiścią do losowego konceptu praktycznie sprawił, że jego dzieci nawzajem się wybiły.

Merlin - W imię czasów, które nigdy nie nadeszłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz