P. VIII / PRZYSZEDŁEM PRZEPROSIĆ, NIE WALCZYĆ

691 85 9
                                    

Irracjonalność tego stwierdzenia zdołała wybić Artura z rytmu na zdecydowanie zbyt długo. Chłopak patrzył na towarzysza ze szczęką gdzieś w okolicy błotnistej drogi, po której jechali i szeroko otwartymi oczami. Przez bardzo krótką chwilę chciał zrugać czarownika, że mu przerwał, kiedy wreszcie zaczął się uzewnętrzniać, ale wystarczyło jedno spojrzenie na pełną koncentracji twarz chłopaka i jego świecące się na złoto oczy, by porzucił swój plan i rzeczywiście się przymknął. Choć sam Merlin niemal pluł sobie w brodę za przerwanie tej wyjątkowo dziwnej i nieco niezręcznej chwili szczerości. Chciał zrozumieć na nowo starego przyjaciela. Jego światopogląd. Dowiedzieć się, czy istnieje jeszcze jakakolwiek szansa na Albion, czy po prostu on i Freya zostali skazani na wypełnienie planu, który z góry zakładał brak takiej możliwości. Najzwyczajniej w świecie, chyba pierwszy raz w życiu, autentycznie chciał wysłuchać monologu Artura, choć gdyby ktoś powiedział mu za czasów oryginalnego Camelotu, że taka myśl choćby przejdzie mu przez głowę, z pewnością odesłałby go do Gajusza po ziołowy napar na problemy z głową.

- Zostań tutaj - oznajmił spokojnie Merlin, nawet na sekundę nie odrywając wzroku od tego, co widział wiele, wiele metrów przed sobą.

Artur nie zdążył nawet zaprotestować, a czarownik już zeskakiwał z konia na nieco grząski grunt. Zdążył się jednak odezwać nim czarownik zniknął za zakrętem i gęstwiną drzew, jednak Merlin zdawał się go już nawet nie słyszeć, zupełnie jakby wpadł w trans. I w sumie to stwierdzenie nie było dalekie od prawdy. Merlin nie widział żywego smoka przez ostatnich pięć wieków. Jak nie dłużej tak na dobrą sprawę. Jasne, zdarzało mu się trafić na smocze jajo i starał się korzystać ze swoich mocy jako Władcy Smoków żeby pomóc stworzeniom, ale nieważne, ile razy próbował nadać im imiona, żaden z nich się nie obudził i nie wykluł. Przy niektórych Merlin czuł, że to daremny trud, że tak naprawdę jeśli w jaju było życie to schowało się ono tak głęboko, że powoli zaczęło obumierać, przerażone zewnętrznym światem tak bardzo, że najzwyczajniej w świecie wybierało śmierć. Takie przypadki Merlin opłakiwał, jednak to nie one doszczętnie łamały mu serce. Za to odpowiedzialne były raczej stworzenia, które miały szansę na narodziny, ale ze względu na zbyt małą ilość magii w świecie, wolały tego nie robić. Widok Aithusy dał radę obudzić w jego sercu nadzieję, że może smocze czasy wcale nie przeminęły. Że może stworzenia czekające w jajach, które tak dokładnie badał i zbierał przez ostatnich kilka stuleci, nie są jeszcze skazane na śmierć. Po prostu nie mógł przegapić takiej okazji. 

Przez te wszystkie wieki nie potrafił też wybaczyć sobie tego, na co skazał Aithusę. Z jednej strony jakaś logiczna część jego umysłu podpowiadała mu, że przecież to smok odleciał z własnej woli, chcąc uratować Morganę od pewnej śmierci. Z drugiej, miał wrażenie, że zdając sobie sprawę z tego, że Aithusa był ostatnim żyjącym smokiem, powinien był zrobić coś więcej. Nie potrafił tylko określić co. Niby stworzenie za czasów młodości przebywało pod opieką Wielkiego Smoka, ale ludzkie okrucieństwo zdołało zabić w nim możliwość rozwoju. A Merlin, przez chwilę zapominając o całych piętnastu wiekach, był po prostu młodym chłopakiem, który nie chciał się poddać i wierzył, że późno, bo późno, ale smoka da się jeszcze poprawnie wychować. Wystarczyło go tylko wyleczyć. I może niegdysiejszy Merlin nie dałby sobie rady z tak ogromnym zadaniem, jednak Merlin, który przez cały swój długi żywot parał się zdecydowanie zbyt różnymi rodzajami magii, miał tę szansę.

Emrys wyszedł z zarośli z wysoko uniesionymi dłońmi, cicho mówiąc do Aithusy, choć jeszcze robiąc to w języku ludzi. Czarownik zdawał sobie sprawę z tego, że mógłby skorzystać ze swojej mocy Władcy Smoków i rozkazać stworzeniu posłuszeństwo. Równie dobrze wiedział jednak, że na dłuższą metę nie zaprowadziłoby go to do niczego. Jeśli chciał pomóc Aithusie, musiał wyjść do niego z pełną otwartością, szczerością i zaufaniem. I może paroma barierami ochronnymi. W końcu Merlin nie mógł pozwolić sobie na śmierć bez uprzedzenia o tym Freyi i zwolnienia jej z obowiązków. Choć wątpił, by smok dał radę wyrządzić mu aktualną krzywdę. Silniejsze stworzenia próbowały, nawet gdy nie walczył i przegrywały.

Merlin - W imię czasów, które nigdy nie nadeszłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz