P. XXIV / KOMPLEMENT

264 32 10
                                    

Przeniesienie ziemi do komnat Merlina  też nie sprawiło im najmniejszego problemu. Raz tylko zaskoczony strażnik zatrzymał ich, gdy robili któryś z rzędu kurs i spytał, co tak właściwie robią. Stawiając na swoją iście nienaganną reputację zamkowego żartownisia, któremu wszystko uchodziło na sucho jeśli dotyczyło Artura, Merlin niby konspiracyjnym szeptem oznajmił że to tylko elementy jednego wielkiego żartu, który zamierzają wykręcić Królowi i że strażnik koniecznie musi dotrzymać tajemnicy żeby Artur nie zaczął niczego podejrzewać. Rycerz, który nie był jakoś specjalnie wysoki rangą spojrzał tylko na prywatnego sługę Króla i na jednego z honorowo tytułowanych Rycerzy Camelotu po czym westchnął ciężko. Ostatecznie to miał być tylko żart, tak? Nic groźnego. Raczej dwie takie persony nie zrobiłyby niczego, co mogłoby jakkolwiek zagrozić koronie, nieprawdaż? Targany nieznacznymi wątpliwościami strażnik uznał, że angażowanie się i próba zrozumienia całej tej sytuacji znajdują się zdecydowanie ponad jego stawką godzinową, więc najzwyczajniej w świecie odpuścił. Co ma być to będzie. Jeśli to tylko kolejny żart to Camelotowi przyda się powód do śmiechu. Jeśli to coś ważnego to ludzie znajdujący się wyżej w hierarchii od niego jakoś sobie z tym poradzą.

Gwaine uważnie patrzył na Merlina, gdy ten korzystając z magii szukał dokładnie takiej ziemi, jakiej potrzebował. Złote tęczówki teoretycznie nie powinny pasować nikomu, niezależnie od kształtu twarzy czy poziomu skupienia, jaki ta konkretna twarz wyrażała, ale jakimś cudem to Merlinowi zwyczajnie pasowało. Wyglądało to na nim tak naturalnie, że Rycerz miał wrażenie, że od kiedy tylko poznał Merlina widział go wyłącznie z takim kolorem oczu. Nie chciał przeszkadzać, więc za bardzo się nie odzywał, przechadzając się tylko z miejsca na miejsce, trzymając się kilka kroków za przyjacielem i od czasu do czasu robiąc mądrą i pełną zadumania minę, gdy dotykał ziemi w przypadkowych miejscach, zupełnie jakby miał jakiekolwiek pojęcie na temat tego, co robią, po czym kręcił głową jakby ziemia nie była odpowiednio dobra do ich zaklęcia. Merlin zauważył, że Gwaine to robi, ale uznał, że nijak tego nie skomentuje. Uśmiechnął się jedynie lekko do siebie. Nie chciał dać Rycerzowi do zrozumienia, że widzi, co robi, bo wiedział, że Gwaine prawdopodobnie zaprzestałby jakichkolwiek działań, które może i zabawne w rezultacie, były tak naprawdę próbą pokazania, że przyjaciel go wspiera i chce mu pomóc. A to zdecydowanie więcej, niż to na co Merlin pozwalał ludziom dookoła siebie przez ostatnie ładnych kilka wieków.

Chęć nauki Gwaine'a rozczuliła czarownika. Ot w którymś momencie tego dnia znalazł się w lesie, szukając odpowiednich ziół i kucając co chwila przy kolejnych roślinach żeby wytłumaczyć przyjacielowi, czym jest konkretny kwiat i do czego można go użyć, ale też dlaczego nie potrzebują go do konkretnie tego zaklęcia. Rycerz słuchał go z absolutną uwagą, starając się zapamiętać każdy, najmniejszy szczegół, choć z góry wiedział, że jest to walka z wiatrakami. Nigdy nie przepadał za książkową wiedzą i przyswajanie jej przychodziło mu z trudem. I jasne Merlin tłumaczył wszystko w tak prosty sposób, że jakieś informacje z pewnością osiadły na stałe w mózgu Rycerza, ale z pewnością było ich o wiele mniej, niż ów Rycerz by sobie tego życzył. Merlin w ciągu tego jednego dnia naprawdę poczuł się jakby wszechświat odpuścił mu na ten jeden, krótki dzień. Spędził czas z przyjacielem, który stał u jego boku niezależnie od wszystkiego, niezależnie od tego, co przeskrobał, jak bardzo wdał się znowu w konflikt z prawem czy kto stał naprzeciw niego. Spędził czas z przyjacielem, który doceniał każdą chwilę, którą spędzali razem. Z przyjacielem, który nie kładł na jego barkach kolejnych wymagań, ale też problemów. Z osobą, która zwyczajnie go akceptowała. Przynajmniej tę starą wersję jego. Tę sprzed piętnastu wieków. I dopiero ta myśl ostudziła dobry humor czarownika.

- Ja wiem, że pewnie pomyliłem nazwę tego badyla, ale na moją obronę to pokazałeś mi ich dzisiaj kilkadziesiąt - oznajmił ze śmiechem Gwaine, popychając lekko przyjaciela, gdy kucali przy kolejnej roślinie, której nazwy nie mógł sobie przypomnieć za wszelką miłość na całym świecie, a humor i aura Merlina drastycznie się zmieniły. 

Merlin - W imię czasów, które nigdy nie nadeszłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz