P. VI - PIERWSZA NOC NA CAMELOCIE

896 102 6
                                    

Merlin miał szczerą nadzieję, że nigdzie nie spotka Gajusza. Wiedział, że zobaczenie tego kochanego staruszka tylko dołoży kolejną cegiełkę do jego niechęci do opuszczenia tego miejsca, a przecież nie mógł sobie pozwolić na zbytnie sentymenty. Już samo towarzystwo Artura, który nagle z niewiadomych i zupełnie niezrozumiałych dla czarownika powodów, zaczął traktować go jak równego sobie, było wystarczająco utrudniające. Prawie jakby naprawdę mieli szansę na aktualną przyjaźń. Jakby nie mieli wrócić do ról króla i sługi. Prawie jakby słowa Artura, że w innej rzeczywistości pewnie by się przyjaźnili, miały okazać się czymś więcej niż tylko czczym gadaniem.

Merlin uśmiechał się, pokonując kolejne korytarze w zamku, oświetlając sobie drogę jedynie latarką wmontowaną w telefon i z góry rezygnując z pochodni, które tak licznie wisiały na kamiennych ścianach. Wiedział, że w razie nagłej potrzeby błyskawicznie da radę zgasić tylko jedno z nich. Niemniej, gdy przedostał się już do tej części lochów, w której Uther trzymał kiedyś magiczne, zakazane księgi, szczerze w duchu licząc, że te księgi wciąż się tam znajdowały, uświadomił sobie, z jaką łatwością wciąż poruszał się po zamku. Pamiętał, które zakręty powinien wziąć, które schody są w gorszym stanie i należy je omijać, które drzwi mają zamki, które musiał otwierać za pomocą magii, a które wystarczyło minimalnie unieść, by zatyczka sama wyskakiwała. Pewnych rzeczy po prostu nie dało się zapomnieć, zwłaszcza, że Merlin przecież przywykł do przemierzania tych korytarzy.

Tam właśnie spędził najważniejszą część swojego życia. Tam dowiedział się o swoim przeznaczeniu. Tam znalazł prawdziwy dom. I Merlin wiedział, że mógłby się oszukiwać, że wcale jego serce nie tęskniło za Camelotem, ale jaki byłby w tym sens, skoro był sam ze swoimi myślami? Nie było w jego towarzystwie Artura, którego musiałby trzymać na dystans i okłamywać, że odnalazł dom gdzieś indziej. Emrys zdecydowanie za długo błąkał się po świecie, szukając chociaż namiastki tego, co czuł na Camelocie, by nie wiedzieć, gdzie znajduje się jego jeden, jedyny, prawdziwy dom. A mimo to nie chciał się do tego przyznać przed nikim, a ledwie udawało mu się to przed samym sobą.

Nie chcąc absolutnie rozładować baterii, zdając sobie sprawę z tego, że telefon może naładować jedynie w aucie, wyłączył latarkę i chwyciwszy w dłoń pobliską pochodnię, przejrzał ostatnie wiadomości tekstowe. Dwie z nich były od Lety i wywołały uśmiech na jego twarzy. Miło było wiedzieć, że nawet w tak porypanym i pełnym beznadziei świecie wciąż znajdowali się ludzie, którzy się o niego martwili. Odpisał jej, mimo że minęły ponad cztery godziny od wysłania wiadomości i był więcej niż pewien, że dziewczyna już spała. Po prostu chciał jej dać znać, że wszystko jest w porządku żeby nie martwiła się następnego dnia. Ostatnim, czego się spodziewał, było przychodzące połączenie, nim zdążył choćby zablokować telefon. Natychmiast się uśmiechnął i odebrał, zniżając głos niemal do szeptu. Nie żeby się spodziewał kogoś spotkać, ale wolał nie tłumaczyć randomowym pracownikom zamku, czym jest komórka.

- Czemu jeszcze nie śpisz? - spytał zamiast powitania.

- Wygrywam z Tobą o dwie sprawy - oznajmiła dziewczyna, a Merlin mógłby przysiąc po dźwięku jej głosu, że mimo zmęczenia jest uśmiechnięta od ucha do ucha.

- Niemożliwe - zarzekł się Merlin, schodząc po schodach, przytrzymując telefon policzkiem i oświetlając drogę pochodnią. - Nie było mnie raptem jeden dzień, niemożliwe żebyś aż tak podskoczyła - dodał, otwierając drzwi od lochu za pomocą magii.

- Masz rację, nie przegoniłam - przyznała się szczerze. - Dzisiejszy dzień był tak wybitnie nudny, że to przechodzi wszelkie wyobrażenie. Zupełnie jakbyś zabrał wszelkie przygody ze sobą. Jak tam u Ciebie? - spytała zaniepokojona.

Merlin - W imię czasów, które nigdy nie nadeszłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz