Merlin miał kilka pomysłów, jak się zachować w tej sytuacji. Przede wszystkim wiedział jednak, że to nie on będzie musiał zacząć tę rozmowę i całe to przedstawienie. Łatwiej będzie mu wytrącić Gwen z równowagi i sprawić, że powie coś głupiego, gdy nie będzie reagował tak, jak ona tego po nim oczekuje. Gwen ewidentnie myślała natomiast, że to ten kto zacznie rozmowę, będzie kontrolował jej przebieg, a więc będzie miał większą szansę na zyskanie zwycięskiej pozycji. Widać to było po choćby jej źle skrywanym zwycięskim uśmieszku, gdy jako pierwsza rzuciła się do monologu.
- Widzę, że wybrałeś stronę Merlinie. Zabrać ich do lo... - oznajmiła donośnie, natychmiast zwracając na siebie uwagę wszystkich i zmieniając mimikę swojej twarzy na bardziej adekwatną.
Kilku z rycerzy widząc smutek wymalowany na jej twarzy i słysząc żal w głosie zrobiło już pół kroku do przodu by realnie spróbować pochwycić Morganę. Morganę, która w tamtym momencie z rosnącym przerażeniem i coraz bardziej się miotając próbowała użyć magii i nie potrafiła zrozumieć, dlaczego tak ważna dla niej część siebie postanowiła ją zawieść. Z zewnątrz ta szamotanina mogła wyglądać jak coś, co mogło eskalować w poważne zagrożenie, co też dodawało rycerzom trochę buty. Bo przecież reagowanie na niebezpieczeństwo było im wpajane od pierwszego dnia szkolenia. A jednak słowa Merlina wypowiedziane lekkim tonem, gdy chłopak stał z dłońmi w kieszeniach spodni w absurdalnie wyluzowanej pozie, dały radę zatrzymać ich w miejscu.
- Zanim charyzmatycznie krzykniesz, że chcesz żeby ktoś zabrał nas do lochu to wolałbym żebyśmy wszyscy zrozumieli zaistniałą sytuację - oświadczył spokojnie czarownik, nie ruszając się ani o milimetr z miejsca, a ale kręcąc nieco głową by rozejrzeć się po otoczeniu i wyhaczyć najbardziej skorych do walki rycerzy. - Coby nikt potem nie był zaskoczony konsekwencjami i utratą rączek - dodał dobrodusznie, choć nieco i z wyższością.
Jakakolwiek słowna debata pomiędzy kimkolwiek innym niż Artur, a Merlinem, zawsze była drażliwym tematem. Bo wszyscy doskonale wiedzieli, że obecny król ceni sobie zdanie swojego sługi. Merlin wielokrotnie zapracował na swoją pozycję, wielokrotnie udowodnił oddanie Koronie i Arturowi. Wielokrotnie robił coś durnego tylko po to by uratować króla. I nigdy nie zastanawiał się dwa razy, gdy należało coś zrobić dla dobra większości. Z drugiej strony tej wyjątkowej sytuacji znalazła się Gwen. Gwen, którą dalej widzieli jako dziewczynę z ludu. Jako osobę kochającą Artura, a nie władzę, całym sercem. Większość obecnych na dziedzińcu rycerzy szczerze nie wiedziała, po czyjej stronie mają się opowiedzieć, bo zwyczajnie nie mieściło im się w głowach, że Korona mogła nie prezentować ujednoliconego frontu.
Na niekorzyść rozkazu Gwen zadziałał zwykły strach. Ludzie, zwłaszcza ludzie, których żywot zależał od ich możliwości władania bronią i fizycznej sprawności, nie byli zbyt chętni do tracenia kończyn. A o ile można było śmiać się z Merlina, że jest nieogarniętym stańczykiem pozującym na królewskiego sługę, o tyle większość z nich choć raz widziała sytuację, w której Merlin wykazywał się ogromem wiedzy. To Merlin mieszkał przez kilka lat z zamkowym medykiem. To Merlina można było często przydybać w czasie wolnym z księgą w dłoniach. Więc jeśli chodziło o prawa Camelotu to w oczach rycerzy lepiej znał je czarownik, niż ich obecna królowa. Choć o dziwo królowej tego nie wypominali. Dawali jej czas na przyswojenie się do nowej sytuacji i dorośnięcie do butów, w których ją postawiono. Merlinowi natomiast było tylko przykro, że ich szczera wiara prędzej czy później pójdzie na zmarnowanie.
- Nie masz szans przeciwko całej armii - zauważyła Gwen dalej utrzymując ten przejęty ton głosu. - Nie gdy u boku masz jednego Rycerza i ranną wiedźmę. Choć na tytuł Gwaine'a też się z pewnością coś poradzi - dodała nieco ciszej Królowa, co miało być dość zawoalowaną groźbą wypowiedzianą w stronę Gwaine'a.
CZYTASZ
Merlin - W imię czasów, które nigdy nie nadeszły
FanfictionMerlin tułał się po świecie przez wiele lat, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że Albion przepadł razem ze śmiercią Artura. W pewnym momencie nawet udało mu się z tym pogodzić. Ba, zaczął nawet powoli zapominać, kim był i kogo znał. Tak przynajm...