P. XI / NOC W AUCIE

554 69 22
                                    

Merlin rozejrzał się zaskoczony po miejscu, w którym się znalazł. Jakimś cudem izdebka, którą zwykł kiedyś nazywać swoim pokojem, wydała mu się cholernie niewielka. Wręcz klaustrofobiczna. Zwłaszcza, że tym razem miał do porównania własny apartament z Londynu, więc miał pełne prawo do pewnego wymiarowego szoku. Chłopak przetarł jednak twarz dłońmi i odetchnął ciężko, próbując zrozumieć sytuację. I to, dlaczego z jednej strony jego łóżka stał Gajusz, a po drugiej Lancelot. I dlaczego obaj patrzyli na niego z takim zmartwieniem. Ostatnie miejsce i ostatni ludzie, których chciałby spotkać. Jakaś część Merlina chciała nawet wierzyć, że Lancelot odszedł na zawsze. Że przecież umarł nieco wcześniej, więc może jego zaklęcie go nie objęło. A tymczasem Rycerz stał przed nim, będąc zbyt szlachetnym żeby spytać o to, co się stało, ale jednocześnie wystarczająco przyjacielskim by się martwić. Kolejna mieszanka, która łamała Merlinowi i tak pokruszone już serce.

- Co się stało? - spytał czarownik, próbując uspokoić oddech i siadając na własnym łóżku, które nijak nie sprawiało wrażenie, że jest jego, opierając się plecami o ścianę.

- Sami chcielibyśmy wiedzieć - oznajmił z niepokojem Lancelot. - Gwaine przyniósł Cię nieprzytomnego do Gajusza.

- Nie zostałeś otruty, nie masz głębokich ran na ciele, choć masz parę blizn, których nie potrafię wytłumaczyć chłopcze - kontynuował wypowiedź Gajusz. - Ale jesteś blady. Zakładałbym, że jesteś po prostu wyczerpany.

- Mam za swoje - mruknął Merlin, bardziej do siebie, niż do swoich towarzyszy. - Zarwałem dwie nocki i padłem na ryj jak skończony idiota. Tak się kończy brak kawy, gdy przywykło się do picia jej codziennie przez ostatnie pięć lat. A potem wylądowało się w czasach, gdy jeszcze w ogóle nie znano kawy. Bosko.

Merlin zebrał się w sobie, mimo że jego serce zdawało się ważyć dosłownie tonę i czuł nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej. Czuł też, że gdyby miał się odezwać wykorzystując większą ilość słów to najzwyczajniej w świecie załamie mu się głos, a oczy piekły go od zbierających się w ich kącikach łez. Gajusz. Człowiek, którego traktował jak ojca. Człowiek, który wiedział o nim tyle, ile tylko mógł. I Lancelot. Jedyny przyjaciel, z którym Merlin mógł być w pełni szczerym. Spotkanie ich osobno zmiażdżyłoby mu serce. Spotkanie ich razem było połączeniem, które najzwyczajniej dobiło Merlina. Zwłaszcza, gdy czarownik myślał o tym, jak prawo i z godnością zawsze zachowywał się Lancelot. I jak bardzo nie mógł znieść jego zmartwionego spojrzenia, bo nie czuł się go godny. Nie po tym, co zrobił. Chłopak przełknął więc cicho ślinę i opuścił nogi na ziemię.

- Gdzie jest Gwaine? - spytał tylko czarownik, próbując patrzeć wszędzie byle nie na przyjaciół.

- Czeka w głównej izbie - wytłumaczył mu natychmiast Gajusz.

- Baliśmy się, że mógłbyś przypadkiem użyć magii, a nie chcieliśmy Cię narażać. Ani decydować za Ciebie komu i kiedy o tym powiesz - dodał Lancelot spokojnie. Jak zwykle z całą swoją nobliwością. Merlin niemal miał ochotę przewrócić oczami.

Wstał jednak z łóżka, poskładał za sobą koc, który zostawił w nogach łóżka i bez słowa przeszedł do pomieszczenia obok. Gwaine, który siedział przy stole, nerwowo wyłamując palce i rozglądając się po dosłownie wszystkim, natychmiast poderwał się, gdy go zobaczył. Merlin odetchnął cicho i zebrał się w sobie by zrobić jedyną rzecz, która wydawała mu się logiczna. Jedyną rzecz, która mogła ochronić resztki jego serca. Chciał spróbować się zdystansować od ludzi, którzy byli mu najbliżsi. Nie chciał ponownie się do nich zbliżać. Wiedział, że gdyby to zrobił, jego plany w kwestii jak najszybszego opuszczenia Camelotu poszłyby w odstawkę. Przecież nie zostawiłby Gwaine'a czy Lancelota samych w zamku. Zwłaszcza Gwaine'a, który nie do końca radził sobie jeszcze z rycerską etykietą.

Merlin - W imię czasów, które nigdy nie nadeszłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz