Mała adnotacja zanim życzę Wam miłego czytania - po pierwsze, przypadkiem napisałam kolejne pół rozdziału, więc można się go będzie niedługo spodziewać :D
Merlin musiał wykorzystać wszelkie dostępne mu siły żeby nie westchnąć ciężko, gdy pierwsi druidzi, których spotkali, praktycznie odbiegli od niego, jakby niósł ze sobą najgorszą plagę. Jakaś logiczna część jego mózgu wiedziała, że przecież mógł się tego spodziewać. Jeszcze za czasów oryginalnego Camelotu nie potrafił do końca złapać z druidami wspólnego języka, niezależnie od tego, jak bardzo by się nie starał. Wtedy nie zrzucał tego na swoje barki. Raczej na różnicę w ich wychowaniu czy w ich dostępie do magii. Zakładał, że ich okoliczności były zbyt różne żeby mogli ot tak porozumieć się bez najmniejszego problemu. Dopiero z czasem dowiedział się, że działo się tak raczej dlatego, że druidzi niejako szanowali go aż do krawędzi lęku tylko i wyłącznie dlatego, że był uosobieniem magii, z której oni mogli jedynie korzystać. Czyli już u samych podstaw nieco za bardzo się od siebie różnili.
Czarownik nie chciał nawet myśleć o tym, jak bardzo przez ostatnich piętnaście wieków musiała zmienić się jego aura. O ile bardziej przytłaczająca i przerażająca musiała się stać. Nie chodziło nawet o to, że różnił ich możliwy potencjał czy ograniczenia, które nakładała im magia. Raczej czarę przelewał fakt, że druidzi znali granice własnych zdolności. Rozumieli, które tematy są tabu i dlaczego. Wiedzieli, że nie mogli wpaść w niełaskę natury, bo bez niej ich umiejętności stałyby się niemalże bezużyteczne. Żadna z powyższych kwestii nie dotyczyła Merlina w najmniejszym nawet stopniu i to sprawiało, że w oczach druidów był nieprzewidywalny i niebezpieczny. Generalnie dobre założenie. Takie, które mogłoby wydłużyć nieco ich życia, gdyby okazało się, że Merlin nie miał już dobra w sercu. I tę część ich postawy czarownik starał się szanować, bo widział w niej resztki logiki. Tylko, że był zwyczajnie zmęczony i po prostu nie miał ochoty użerać się z brakiem zaufania z niczyjej strony. I gdyby ktoś w ogóle spytał Merlina jakie miał zdanie wobec całej tej sytuacji to czarownik przyznałby, że ma absolutnie dość poczucia, że nigdzie nie pasuje i naprawdę nie potrzebuje kolejnych zdarzeń, sytuacji czy ludzi do rzucania mu tą świadomością prosto w jego starczą twarz młodzieńca.
Gdy tylko znaleźli się w sercu obozu zostali praktycznie otoczeni przez druidów, na których twarzach malowało się ewidentne zmieszanie. Bo przecież ufali Gwaine'owi. Do tej pory Rycerz był godzien ich zaufania i z tego, co Merlin zrozumiał, odwiedził osadę co najmniej parę razy żeby sprawdzić, czy wszystko u druidów było w porządku. Taki człowiek raczej nie przyprowadziłby nikogo, kto życzyłby im krzywdy czy śmierci. Dodatkowo wyczuwali od Merlina magię. Podskórnie wiedzieli, że był Emrysem. Uosobieniem wszystkiego, w co wierzyli. Tylko, że był wybitnie zniekształconym uosobieniem, którego nie potrafili do końca zrozumieć, więc stali kawałek od niego i próbowali oszacować, czy stanie się ich problemem czy zbawieniem. To przynajmniej sugerowały ich marsowe miny, przymrużone oczy i dziecięca wiara, które nie powinny dobrze zgrywać się na niczyim licu, a jednak najwidoczniej najdziwniejsze sytuacje usprawiedliwiały najdziwniejsze reakcje.
- Masz dobre czy złe intencje? - spytała w końcu jedna z druidek ściągając tym samym na siebie uwagę Merlina i Gwaine'a.
Cóż, zapytać było najprościej, a dziewczyna ewidentnie starała się wyglądać na odważniejszą siebie, niż realnie się czuła. Chciała obronić swoich ludzi. Merlin widział to jako całkowicie niepotrzebne, ale niezwykle urocze działanie. Jak na dłoni widzieli jego duszę. Musieli zdawać sobie sprawę z tego, że jednym pstryknięciem palca mógłby zmieść z powierzchni ziemi nie tylko ich niewielką osadę, ale też cały znajdujący się niedaleko Zamek. Merlin mógł w tamtym momencie przyjąć dowolną postawę, którą tylko by sobie wymyślił. Mógł być oschły, mógł trzymać się faktów, mógł odejść stamtąd tylko po dostarczeniu wieści i nawet nie poświęcić sekundy na zabawianie swoich rozmówców aktualnymi odpowiedziami. Mógł nawet być radosnym, beztroskim dzieciakiem, niezależnie od tego jak karykaturalnie wyglądałoby to w zestawieniu z jego dobitną aurą. Tylko, że w oczach tej dziewczyny dostrzegł przebłysk samego siebie sprzed wielu, wielu lat. I może nie potrafił uratować już swojej duszy, ale w tamtej sekundzie zyskał pewność, że zrobi, co tylko może, by ta druidka i ludzie, których uznała za wartościowych, byli bezpieczni i mieli swoją przestrzeń do praktyk.
CZYTASZ
Merlin - W imię czasów, które nigdy nie nadeszły
Hayran KurguMerlin tułał się po świecie przez wiele lat, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że Albion przepadł razem ze śmiercią Artura. W pewnym momencie nawet udało mu się z tym pogodzić. Ba, zaczął nawet powoli zapominać, kim był i kogo znał. Tak przynajm...