Hemwlo moje kochane Gremliny. Ze względu na mniejsze i większe zawirowania - miałam chwilkę przerwy odpisania. Ale powróciłam z nowym rozdziałem :D Życzę miłego czytania c:
- Zaatakowałem Króla. Zdradziłem. Nie wpuszczą mnie do najbardziej szanowanego, wewnętrznego kręgu, jaki widział ten świat. Ba, nawet mnie tam nie chcą - Merlin uśmiechnął się słysząc wypowiedzianą agresywnym szeptem przez dreptającego niepewnie za nim Mordreda odpowiedź. Po młodszym czarowniku tak bardzo było widać, że miał ochotę krzyczeć, ale zwyczajnie bał się, że ktoś mógłby go usłyszeć.
Czy Merlin mógł mu powiedzieć, że przejście było bezpieczne? Że zadbali o to by ich plan przebiegł bez problemów? Obiektywnie rzecz ujmując jasne - mógłby. Pozostawała zawsze kwestia tego, że Mordred absolutnie nie miałby podstaw do tego żeby mu uwierzyć, więc nawet posiadając taką informację wciąż zachowałby prawdopodobnie jakiś poziom zbędnej ostrożności. Tylko gdzie w tym wszystkim byłaby dla Merlina zabawa? Jak inaczej mógłby choć trochę rozładować stres, emocje i całą tę sytuację, niż przez drobny, nieszkodliwy żart? Bo przecież nikogo nie krzywdził. Po prostu przez chwilę mógł w duszy pośmiać się z paranoika Mordreda zamiast patrzeć na niego z irytacją, gdy ten celowo atakował albo jego, albo jego bliskich czy z pewnym ironicznym rozczuleniem, gdy Mordred zaczynał swoje tyrady na temat tego, jak wiele rzeczy zrobiłby lepiej od Merlina, gdyby tylko otrzymał na to szansę. No cóż, powiedzenie o tym, by uważać na to, o co się prosi, nie wzięło się znikąd.
Merlin doceniał też to, że od kiedy tylko znaleźli się na wystarczająco szerokim korytarzu, Gwaine, który wcześniej szedł u jego boku zostawiając Mordreda nieco z tyłu, odsunął się na tyle, by teraz zrobić chłopakowi trochę przestrzeni. Merlin przygryzł też nieco wargę żeby powstrzymać uśmiech na widok Rycerza, który drobnym, acz zdecydowanie zauważalnym dla wszystkich gestem oparł dłoń na głowicy miecza gotowy do wyciągnięcia go z byle najmniejszego powodu. Biorąc pod uwagę, że obok niego szło dwóch czarowników to gest ten był honorowy, ale nieco daremny. A jednak wyczerpany, zmęczony i zdezorientowany sytuacją Mordred zdawał się potraktować tę niewypowiedzianą groźbę absolutnie poważnie. Może i zresztą słusznie, bo Merlin zgadywał, że gdy ledwo co używało się magii przez choćby jakiś czas, zwłaszcza w więziennych warunkach, to można nieco wyjść z wprawy. A te kilka sekund wydłużonej reakcji mogłyby dać nieco obeznanemu ze sztuczkami czarowników Gwaine'owi czas na przyłożenie stali do jego gardła.
- O i tu się zgadzamy - oznajmił sztucznie radośnie Merlin. - Bo ja też cię tam nie chcę - słysząc ten tekst Gwaine spróbował zakaszleć coby w jakikolwiek sposób zamaskować niezwykle dosadne parsknięcie śmiechem. - Ale nie zostawię magicznych istot na pastwę obecnej Królowej i Rycerzy, których poziom empatii zmieściłby się w dziurawej chochli - dodał o wiele poważniej, a Gwaine'a, który jeszcze sekundę wcześniej kręcił z głową z niedowierzaniem, teraz zmartwiło iście żołnierskie spojrzenie przyjaciela.
- Jestem mniejszym złem? - spytał po dłuższej chwili ciszy Mordred, który widząc, że pod postawą żartów i przytyków w jego stronę w Merlinie tkwiło coś cholernie poważnego względem całej tej sprawy.
- Jesteś największym złem, jakie będę musiał tolerować - poprawił go z miejsca czarownik stając przed drzwiami swoich komnat i szybko modyfikując zaklęcie tak, by samo przekroczenie progu nie uśpiło Modreda. Gwaine ostrożnie poczekał o dwa kroki od otwartych drzwi.
- Więc dlaczego? Dlaczego sam nie wyjawisz, że masz magię i nie zajmiesz się naszymi ludźmi? Nie żebyś potrafił, ale taka opcja wydaje się bardziej szlachetna niż zgrywać sługę do końca życia. Dlaczego skazywać się na moje towarzystwo? Wybitnie niechciane towarzystwo pozwolę sobie dodać - odparł Mordred, który jeszcze nie zdecydował, co zamierzał zrobić z zaistniałą sytuacją.
CZYTASZ
Merlin - W imię czasów, które nigdy nie nadeszły
FanfictionMerlin tułał się po świecie przez wiele lat, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że Albion przepadł razem ze śmiercią Artura. W pewnym momencie nawet udało mu się z tym pogodzić. Ba, zaczął nawet powoli zapominać, kim był i kogo znał. Tak przynajm...