Rozdział 1

1.3K 26 5
                                    

Rozdział 1

Felicity

Siedzę przed wielkim, kryształowym lustrem i sama nie wierzę w to, co się za chwilę wydarzy. Jestem szczęśliwa, chyba pierwszy raz w życiu jestem tak bardzo pewna tego, że dobrze robię. Łzy wzruszenia napływają mi pod powieki, ale staram się nie płakać, bo szkoda makijażu, nie ma już czasu na poprawki, kręcę głową na boki i przyglądam się mojej ślubnej fryzurze, włosy mam spięte w duży, gładki kok ozdobiony tiarą z białego złota z migoczącymi brylantami. W odbiciu spoglądam na wiszącą w garderobie suknię, i na samą myśl, że za chwilę ją założę czuję podniecenie. Drzwi się uchylają i oglądam się za siebie spodziewając się świadkowej, ale moim oczom ukazuje się spełnienie moich marzeń, jest elegancki jak zawsze, choć bez marynarki, idealnie dopasowana koszula opina jego boskie ciało, a błysk w oku zdradza jego radość. Za nami trudna droga i tym bardziej cieszę się, że dobrze się kończy.
-Pan młody nie powinien oglądać narzeczonej przed ślubem – mruczę, kiedy zaczyna całować moją szyję.
-Nie powinien oglądać narzeczonej w sukni, a to co masz na sobie – delikatnie wsuwa dłonie pod mój cienki szlafrok i rozwiązuje pasek – to nie jest suknia, choć nie powiem działa na mnie mocno pobudzająco.
W lustrze widzę jak ściąga ze mnie śliski materiał i pociera moje ramiona ustami, kochanek idealny, wiem, że będzie też idealnym mężem. Jego dłonie suną powoli w dół mojego ciała, a mnie przechodzi tak bardzo znajomy dreszcz pożądania. Spinam ciało, kiedy jego dłoń wsuwa się pod skąpe, koronkowe majtki i cicho wzdycham jak zaczyna poruszać palcami. Zarzucam ręce na jego głowę i przyciskam go do siebie, bo chyba właśnie tego teraz potrzebuję. Powoli rozchylam nogi, przygryzając wargę i czuję jak jego palce płynnie wślizgują się między wilgotne płatki mojej kobiecości. Drugą ręką chwyta mocno moją głowę i obraca do siebie, dopadając od razu do moich ust i całując mnie głęboko i namiętnie. Jęczymy i mlaszczemy, korzystając z chwili tylko dla nas, bo ostatnio nie mieliśmy okazji pobyć sami. Nie zaprzestając pieszczot Domenico przechodzi naprzeciwko mnie i klęka między moimi udami, wiem doskonale do czego zmierza i płonącym wzrokiem spoglądam w dół swojego ciała.
-Ja pierdolę! - głos siostrzyczki wyrywa nas z uniesienia, niech ją szlag trafi! - słowo daję nie teraz!
-Potrzebujemy rozluźnienia – Domenico warczy na Aśkę, zasłaniając mnie sobą, ale wiem, że się z niej nabija.
-To idź do barku i lufę pierdolnij, a nie mi młodą rozpraszasz! Won!
Dostaję szybkiego buziaka w usta i patrzę, jak udając złość wychodzi z sypialni.
-A ty co? - tym razem serio warczę na siostrę, bo chyba za bardzo wczuła się w rolę świadkowej.
-Bo… - patrzy na mnie z żalem.
-Bo co?
-Myślisz, że dobrze robisz?
Oho, zaczyna się, już mi się tego nie chce słuchać, serio. Wiem, wiele nas podzieliło, wiele przykrych rzeczy zrobiliśmy sobie nawzajem i zbyt dużo sobie czasem mówiliśmy, ale właśnie to nas do siebie zbliżyło, to było podstawą naszej więzi. Może to śmieszne, ale właśnie w takich nas się zakochaliśmy.
-Siostra o co chodzi? - pytam łagodnie, bo widzę, że coś ją męczy.
-Zazdroszczę, na mnie nikt tak nie patrzy.
No i co ja mam jej powiedzieć?
-A Kuba? - staram się spojrzeć jej w oczy, ale mnie unika.
-Kuba jest fajny ale… - wzrusza lekko ramionami – to chyba nie jest to.
-Sister…
-Ma żal, że będę świadkować z Antoniem – przytakuję głową jakbym go rozumiała, choć w pień nie rozumiem – bo on od razu myśli, że on i ja – znów kiwam głową – a ja przecież …
-Co?
Otwierane drzwi przerywają naszą rozmowę, ale ja ją dokończę, to nie może tak być, wiem, że młoda coś ukrywa i to nie będzie nic przyjemnego. W drzwiach staje moja mama, w pięknej złotej kreacji, wygląda nieziemsko. Patrzy na mnie ze łzami w oczach i podchodzi bliżej.
-Jesteś pewna? - tym razem ona, no nie wyrobię zaraz.
-A wy co? Zmówiłyście się?
-Małżeństwo to nie tylko słodkie buziaczki, to układy i kompromisy, a ani ty, ani Domenico nie znacie tego pojęcia.
-Może się nie pozabijamy – uśmiecham się i przypominam sobie wszystkie nasze kłótnie, zwłaszcza te zakończone tłuczonymi szklankami.
-To co, czas? - mruga do mnie okiem i odwraca głowę w stronę wiszącej sukni.
Aśka przynosi moje cudo i już po chwili w pełnej krasie oglądam efekty wielogodzinnej pracy krawcowych, fryzjerki i wizażysty. Efekt jest powalający, suknia bez ramion w kształcie syreny z długim trenem lśni wyszywana diamentami, a ja mało się nie rozpłaczę.
-Córcia wyglądasz… - za plecami słyszę łamiący się głos ojca i odwracam się w jego stronę.
No płacze jak dziecko i trzęsącą się ręką podnosi moją dłoń do swoich ust.
-Mam nadzieję, że będziesz tak szczęśliwa jak my z mamą – patrzę jak na nią spogląda, ale mama nie odwzajemnia ani spojrzenia, ani uśmiechu – idziemy?
Z szerokim uśmiechem kiwam głową i odbieram od Aśki bukiet z białych kalii.
Wsiadamy wszyscy do czarnych limuzyn i ruszamy w stronę kościoła, do którego pojechał już mój narzeczony ze świadkiem, nie chciałam, żeby widział mnie przed ceremonią, może staroświeckie, ale co tam.... Razem ze mną jest Aśka, a rodzice w aucie za nami.
-Możemy teraz pogadać? - pytam i spoglądam na wpatrzoną w szybę blondynkę.
-Nie ma chyba o czym.
-Siostra, pamiętaj, że jestem.
-Ty masz teraz swoje życie, swoje sprawy, męża… - wzdycha ciężko, jakbyśmy miały się już nigdy nie zobaczyć.
-Co to ma do rzeczy? - marszczę brwi, bo ciągle coś nie daje mi spokoju – Aśka! - krzyczę na cały głos, aż kierowca się ogląda.
-Nie wierzyłam, że się zejdziecie, jesteście do siebie zbyt podobni, będziecie się tylko wiecznie kłócić!
-Pogięło cię? Po co mi to mówisz? - marszczę brwi.
Znów się nie odzywa, a ja znam ją zbyt długo, żeby się nie domyślić o co może chodzić. Ze sztucznym uśmiechem kręcę głową, bo chyba jej zaraz przypierdolę…
-Nie chcesz mi powiedzieć, że zakochałaś się w moim…
Nie kończę, nie muszę kończyć, ponieważ w jej oczach widzę zbyt wiele… kurwa! Spoglądam przez szybę, zaraz koniec podróży, a ja muszę z nią pogadać.
-Zatrzymaj wóz – warczą do kierowcy i widzę jego zaskoczony wzrok w lusterku – nie gap się, tylko się zatrzymaj!
Samochód zwalnia, a ja przez okna widzę ludzi z bronią, zanim zdążę otworzyć drzwi dopada do mnie Diego.
-Spokojnie tato, nic się nie dzieje – wypycham go delikatnie z auta i chcę zamknąć drzwi – dajcie nam dziesięć minut.
-Kochanie, ale …
-Powiedziałam dziesięć minut – spoglądam na niego groźnie i zamykam drzwi, od razu je blokując i włączając przesłonę między nami a szoferem.
Kiedy szyba się domyka odwracam wzrok do siostry, choć w tej sytuacji sama nie wiem czy powinnam ją tak nazywać.
-Po kolei. Od kiedy?
-Felka, to nie tak. Myślisz, że ja to jakoś planowałam? Od początku wiedziałam, że patrzycie na siebie inaczej. Zazdrościłam. Później darliście koty, a moje szanse rosły, oglądałam się za Adamem i nie przeszkadzałam wam, bo wiedziałam, że to się skończy prędzej, czy później. Dałam wam czas, żebyście sami zrozumieli, że nie jesteście dla siebie, czekałam… pamiętasz jak poroniłaś drugi raz?
Wbijam w nią wściekły wzrok, bo nie wiem po co to pytanie. Patrzy na mnie chwilę i dopiero kiedy kiwam głową zaczyna mówić dalej.
-Pokłóciliście się, wysłuchiwałam twoich żali, że obwiniacie się nawzajem o to co się stało, że kilka nocy z rzędu nie spaliście razem i wiedziałam, że wasz związek wisi na włosku, cierpliwie czekałam, aż któreś z was zakończy tę farsę.
-Farsę? - pytam już cicho i spokojnie – nazywasz mój związek farsą?
Patrzę na łzy w jej oczach i nie wierzę, że to mówi.
-Bawicie się w związek, to nie jest miłość.
-Tak? Bo co?
-Felka, pomyśl tak całkowicie bez emocji, odkąd wróciłaś ze Stanów i wróciliście do siebie prowadzicie wojnę o wszystko, o władzę w firmie, o władzę w domu, o rasę psów i skład ochrony, nawet o kształt łóżka w sypialni, zwróć uwagę, że wszystkie wojny kończą się tak jak ty chcesz, on ci ulega, ale czy jest mu z tym dobrze? Jesteś pewna, że on chce tego co ty, czy tylko chce, żebyś była zadowolona i mieć spokój? A ja… - zawiesza głos i łamie mi serce – ja jestem spokojniejszą wersją ciebie. Mi nie zależy na władzy i wpływach tak jak tobie. Ze mną jego życie byłoby spokojniejsze.
-Wypierdalaj… - szepczę i mrugam powiekami, żeby się nie rozpłakać.
-Siostra…
-Powiedziałam wypierdalaj! - tym razem krzyczę tak, że szyby drżą – nie chcę na ciebie patrzeć!
-To nie moja wina! - blondyna zaczyna płakać, a ja za chwilę wybuchnę.
-Nie, no kurwa, pewnie moja! Ja wszystko potrafię zrozumieć, nawet kurwa to, że przez ponad dwa lata kochałaś się w moim mężu, a mi wmawiałaś jakieś pierdoły o Jakubie!
-On nie jest twoim mężem! - podnosi na mnie głos, a ja się uruchamiam, no nie będzie mi suka mówić takich rzeczy.
-Za chwilę będzie – opuszczam szybę i skinieniem głowy daję kierowcy znać, żeby ruszał.
Do kościoła dojeżdżamy w całkowitym milczeniu, laska nawet na mnie nie spogląda. Niech nawet nie próbuje się odzywać, bo jeszcze nie zapomniałam jak się ręce łamie.
Diego otwiera mi drzwi i od razu zauważa nasze nastroje wymalowane na twarzach. Kręcę delikatnie głową, żeby nie przyszło mu do głowy pytać o szczegóły i opierając się na jego wyciągniętej dłoni wysiadam z limuzyny. Świadkowa oczywiście od razu poprawia moją suknię i tren, i robi to tak jak powinna, nikt nie zauważy co przed chwilą się wydarzyło, jednak ja nie umiem obdarzyć jej nawet zwykłym uśmiechem. Oczami wyobraźni widzę ich razem, on wysoki, dobrze zbudowany i silny, o ciemnych włosach i dzikim spojrzeniu, ona niebieskooka blondynka, cicha, drobna i całkowicie mu oddana. Cholera, może to jest to, czego on będzie potrzebował w życiu, teraz te nasze kłótnie są śmieszne i kończą się zazwyczaj seksem, ale kiedyś to minie, nacieszymy się sobą i co dalej? Dziecka nie mamy, nie wiadomo czy będziemy mieli, jak dotąd obie moje ciąże skończyły się przed piętnastym tygodniem. Czuję napływające pod powieki łzy i zaciskam szczęki, starając się jakoś opanować. Sama nie wiem kiedy staję z ojcem u dołu schodów prowadzących do kościoła. Widzi, że się waham, zna mnie na tyle dobrze, że nie  muszę niczego mówić.
-Kochanie moje – szepcze mi do ucha – nie rób tego wbrew sobie, będziesz cierpieć.
-Kocham go tato – odpowiadam drżącym głosem – i boję się, że to on ze mną nie będzie szczęśliwy. Łączy nas wielkie i gorące uczucie, ale co będzie jak ogień zgaśnie, przywykniemy do siebie, każde z nas odwróci się w swoją stronę i będziemy schnąć przy sobie.
Ojciec patrzy na mnie z uśmiechem jakby nie docierało do niego to co mówię, a ja czuję coraz szybsze bicie swojego serca.
-Kochanie, jestem z twoją mamą od ponad dwudziestu lat, nie zawsze było słodko, zdarzały nam się kłótnie, wojny i niejednokrotnie ocieraliśmy się o rozwód, nie patrz tak, zawsze staraliśmy się takie sprawy załatwiać w granicach własnej sypialni i udawało się. Mogę dać ci tylko jedną radę, która u nas się sprawdziła.
-Jaką?
-Nie przestawajcie o siebie zabiegać, uwodźcie się codziennie na nowo i aż do śmierci, kłóćcie się tak bardzo, żeby ziemia się trzęsła, a potem kochajcie się na zgodę godzinami, namiętnie czy brutalnie, wszystko jedno. Jak cię zrani, to bez zastanowienia wal go w ryj, ale zanim zdąży jakkolwiek zareagować, to go przytul. I nigdy, przenigdy nie przyzwyczajajcie się do tego, że jesteście już swoi, i że już zawsze będziecie razem, patrzcie na siebie jak na obiekt pożądania, wytęsknione spełnienie marzeń, a nie jak żona na męża i mąż na żonę. Jeśli któremuś z was przyjdzie do głowy, że nie trzeba się starać, bo to drugie jest już moje to przepadliście.
-Wiesz, że mi nie pomogłeś? - uśmiecham się przez łzy.
-Możemy wsiąść do auta i wracać do domu.
-Chodźmy… - oddycham głęboko i potrząsam lekko głową jakbym chciała odrzucić od siebie przykre myśli, niestety wciąż czuję za sobą obecność Joanny.
Organy zaczynają grać, a na końcu białego dywanu stoi on, mój facet. Patrzę jak uśmiecha się na mój widok, a każdy mój krok zbliża nas do siebie nie tylko fizycznie, ale i duchowo. Nigdy nie sądziłam, że sprawy się tak potoczą, wiele razy chciałam odejść, ale zawsze gdzieś w środku wierzyłam, że nie bez powodu nasze losy połączyły się tak a nie inaczej. Zanim Diego odda moją rękę narzeczonemu pochyla się do niego i szepcze coś do ucha, no już ja się domyślam co to za życzenia. Domenico, nie odwracając ode mnie wzroku podnosi moją dłoń i kilkukrotnie całuje. Spoglądam na stojącego obok Antonia, ale moją uwagę przykuwa narzeczony puszczający oczko do świadkowej. Wiem, że ją lubi, ale ten gest dziś wyjątkowo studzi moje emocje. Siadamy na udekorowanych białymi kwiatami fotelach i czekamy na rozpoczęcie ceremonii. Albo mam jakieś omamy, albo ciągle mi się wydaje że Domenico spogląda na siedzącą za mną Aśkę, udaję że tego nie widzę, bo nie chcę psuć tego dnia, ale mam złe przeczucia, coś jest nie tak jak powinno.
Rozpoczyna się msza, ale ja nie słucham niczego, wciąż analizuję słowa Aśki i zachowanie Domenico. Dochodzimy do przysięgi i wszyscy wstają, ksiądz podchodzi bliżej nas, a ja drętwieję, nie potrafię wstać i słuchać jego przysięgi, ponieważ coraz mniej w nią wierzę. Domenico podaje mi dłoń, a ja sterczę jak kołek, spoglądam na niego, potem na wpatrzonego we mnie Antonia, a na końcu odwracam się do siostry.
-Kochanie? Wszystko w porządku? - cichy szept łagodzi moje nerwy i serio staram się wierzyć, że to dobry krok, a jednak coś mnie blokuje, a jeśli unieszczęśliwię go sobą? Może lepiej, żeby był z kimś, kto pozwoli mu żyć, ja póki co tylko wymagam… Nic z tego nie będzie…
-Nie - szepczę i wbijam wzrok w te ukochane, czarne oczy.

Wciąż dla siebie [Zakończona]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz