Rozdział 2

96 13 2
                                    

Ulewa teraz już całą swoją mocą miotała się w tych czarnych kłębach, okazjonalnie uwalniając się na zewnątrz za pomocą grzmotów i zagubionych, chłodnych kropel. Odczuł już kilka na swojej skórze, lecz w tym wszystkim zgubił gdzieś swój pośpiech. Wobec jego obecnej sytuacji nie było już więcej miejsca na zamartwianie się tak przyziemnymi sprawami jak chłód czy deszcz.

Przechadzał się więc krokiem spacernym przez tą ścieżkę, która kościół łączyła z cmentarzem. Była całkiem długa, zapewniając przynajmniej piętnaście minut przechadzki w podobnym, mozolnym tempie. W lato było tu znacznie ładniej, gdy otaczające ją pola błyszczały złotem zbóż z jednej strony, a z drugiej pięły się wysokim murem kukurydzy. Teraz natomiast towarzyszyły mu jedynie widoki ciemnej, błotnistej ziemi i oklapniętych roślin. A może to i lepiej. Miał przecież pilne sprawy do przemyślenia, a zachwycanie się naturą tylko by go rozpraszało.

Potrzebował jakiegoś dobrego wyjaśnienia na swój kilkudniowy wyjazd, gdy polował będzie na Forneusa. Proboszcz przecież w końcu się zorientuje, jeśli jego babcia umrze po raz czwarty. Chociaż zresztą, pewnie każdą inną wymówkę przyjmie bez mrugnięcia okiem. Edward zdążył już dostrzec swoje pewne przywileje, odkąd pojawił się tu jeszcze jako diakon.
Miał kilka teorii na temat takowego stanu rzeczy. Był w końcu młody, szorstki, a na dodatek jeszcze dziwny i padał ofiarą wielu plotek. Dlatego zapewne proboszcz traktować go zaczął trochę jak swojego zbuntowanego siostrzeńca. Wysłuchiwał go zawsze i chętnie się rwał do pomocy, żeby w zamian zamienić chociaż kilka miłych słów. Może i prowadziło to czasem do porządnego poczucia skrępowania, ale akurat tym razem Edwardowi takie traktowanie było kompletnie na rękę.

Jego pamięci umknął jakoś moment, gdy przez frontowe drzwi tego niewielkiego kościoła przeszedł na zakrystię, by w tej żółtej, taniej szafie odwiesić ornat. Księdzem może i wybitnie długo nie był, ale podobne czynności zaczęły być dla niego już czysto mechaniczne. Dlatego zapewne ten porywający tok myśli przerwał mu dopiero donośny trzask szkła.

Poderwał głowę, a jak się okazało, znalazł się właśnie na sporych rozmiarów placu za kościołem. Zazwyczaj zalegał pusty, dzieląc kościół od plebanii, lecz tym razem widocznie napatoczyła się jakaś wyjątkowa okazja.
Rzędami ustawione były tam stoły podebrane z pobliskiej podstawówki, a obok, czy na nich spoczywały wielkie pudła, w których pomiędzy ochronną folią migotało coś czerwonego. Mniej jednak wystrój przyciągnął jego uwagę, a bardziej scena rozgrywająca się przy jednym z nich.
Dwie postacie tam ujrzał, stojące blisko do siebie i jakąś nerwowść wyłapał w ich jeszcze niewyraźnych głosach.

Na krótki moment zezwolił więc sobie na przerwę i zganiając inne zmartwienia, przyspieszył lekko kroku.

- Coś się stało? - zapytał, a odpowiedzią był mu wysoki pisk jednej osoby, oraz wzdrygnięcie od drugiej. Musieli go nie usłyszeć przez ten przeklęty wiatr.

Niedługo jednak trwał ich szok. Już po sekundzie w tym mdłym świetle jesiennego wieczoru Edwardowi błysnęła para ślicznych, błękitnych oczu, a następnie miły uśmiech.

- Ah, to ty Edek - powitała go z grzecznym skinieniem głowy. - Nic takiego, tylko ten pieprzony znicz. Zbił się w pudle i się rozcięłam, jak go chciałam wyciągnąć.

Z jej twarzy skrzywionej bólem wzrok spuścił na jej dłonie ściśnięte razem, z których po bladej skórze krew sączyła się cienkim strumieniem.

- Daria, wyrażaj się - skarcił ją odrobinę zbyt szorstko mężczyzna stojący naprzeciw.

Łatwo zapadał w pamięć z tymi owalnymi okularami i faktem, że więcej włosów miał na brodzie i szyi niż głowie.

Strzelajmy W SzczuryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz