Rozdział 7

69 9 6
                                    

Niesamowity fenomen można było wtedy zaobserwować, swoją rzadkością dorównując niemalże całkowitemu zaćmieniu słońca. Takowym właśnie, niespotykanym zjawiskiem był najszczerszy, czuły uśmiech na ustach Edwarda. W gruncie rzeczy, dotąd chyba tylko trzy osoby otrzymały okazję jego obserwacji. Nie żeby Edward jakoś specjalnie się powstrzymywał. Taką miał po prostu mimikę, a poza tym łatwo się rozpraszał, lub popadał w namysł, przez co czasami zapominał okazywać emocje. Dobrym przykładem takowego rozproszenia były gołębie. Z jakiegoś powodu sposób w jaki chodzą strasznie go fascynował...

W każdym razie, każdy miał gdzieś swój czuły punkt, a Edward właśnie został śmiertelnie ugodzony w sam jego środek.

- Hej kolego - powiedział, całkiem już klękając na chodniku.

Wystarczyło, że lekko tylko uniósł dłonie i pies uradowany pysk wepchnął prosto w nie. Edward poczuł jakby mu płomień się zajarzył w piersi, gdy palcami zaczął przeczesywać jego brudne, osmalone futro. Nie odnalazł w nim niczego na kształt obroży.

- Gdzie twój pan?

Ten pies był chyba najprzyjemniejszą mordką jaką kiedykolwiek widział. Chyba golden retriver, ale mógł być też podobnym do tej rasy mieszańcem. Edward nie interesował się rasami, w końcu psy kochał każde.

- Nie dotykaj tego psa - burknął Flaga. - Jeszcze dostaniesz pcheł.

- To moje zmartwienie - odparł, nie odrywając wzroku od oczu psa, które nie miały w sobie ani krzty zrozumienia. Tylko szczęście. Czyste, głupie szczęście.

Flaga pokręcił głową, zaciskając zęby ze złości. Zamaskował to jednak uśmiechem, jak to demony miały w zwyczaju.

- Nie widzę jak ten pchlarz ma nam pomóc wykonać zadanie Kalmy.

- Pomoże mi poczuć się lepiej z tym, że służę samemu diabłu. - Wzruszył ramionami i spoglądając znowu na psa, uśmiechnął się jeszcze szerzej. - No właśnie - poczorchał go znowu za uszami - chyba nawet wiem jak ciebie nazwę.

Flaga prychnął z niedowierzaniem.

- Upadłeś na głowę jako dziecko?

- To nie ma nic do rzeczy - odparł bez chwili wahania, podnosząc się z kolan i zaciskając jedną rękę wokół swojego brzucha.

Czuł się co prawda lepiej, ale nadal wolał zachować ostrożność. Ostrożnie odszedł dwa kroki i poklepał swoje udo na znak, żeby pies ruszył za nim.

- No chodź - powiedział, a pies machając ogonem, jakby miał zaraz odlecieć, podbiegł prosto do niego.

Flaga nie odezwał się już, gdy nadal trochę niepewnym krokiem, Edward ruszył z miejsca. Syknął tylko cicho do siebie przez zęby i zaraz znalazł się znowu za nim.

Z powodu nowego pasażera na pokładzie, Edward musiał zmienić nieco swój plan. W końcu nie mógł przedtem w ogóle znaleźć hotelu, a teraz potrzebował jeszcze takiego, który zezwala na psich lokatorów. Miał jeszcze trochę czasu zanim się ściemni, może coś wymyśli. A nawet jeśli nie, w najgorszym wypadku gdzieś na dworcu czekała go cieplutka ławeczka.

- Marnujesz tyle czasu!

- Z całym szacunkiem, ale możesz przestać narzekać? - spytał, wspinając się po małych schodkach do drzwi zoologicznego.

Flaga zacisnął szczękę, krążąc dookoła chodnika niczym sęp.

- Musimy spełnić żądanie Kalmy!

- Flaga - zaczął, ale urwał na krótki moment, gdy akurat minęła ich para przechodniów. - Lucyfer ci płaci?

Flaga zmieszał się na moment, ale zaraz splótł dłonie za plecami i przekrzywił głowę.

Strzelajmy W SzczuryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz