Droga powrotna nie była mniej stresująca niż ta na cmentarz.
W końcu może i miał teraz swojego demonicznego ochroniarza, ale przecież już z reguły nauczony był mu nie ufać.
Być może Asmodeus już teraz poleciał poskarżyć się do białego demona, jak dobry piesek, którym był.Chociaż w sumie... miał już wcześniej na to okazję. Edward wątpił, by teraz nagle zmienił zdanie.
Z drugiej strony jednak Asmodeus był bardziej zmienny niż niejedna kobieta, o tym Edward mógł się już nie raz przekonać na własnej skórze.Zanim go wyrzucił, demon często potrafił chodzić obrażony i nie odzywać się do niego cały dzień, a potem pod wieczór użalał się nad sobą, że Edward z nim nie rozmawia.
Istny fenomen.W sumie ciekawe, czy naprawdę się tak tym wtedy przejmował, czy to też była część jego wielkiego przekrętu?
Cóż, Edward pewnie nigdy się nie dowie i szczerze mówiąc, już go to nie interesowało.Całe szczęście, lub nieszczęście, na plebanię Edward wrócił cały i zdrowy, z tylko odrobinę większym uszczerbkiem na zdrowiu psychicznym.
A może do tego właśnie dążył biały demon? Do doprowadzenia go na skraj szaleństwa? Tylko jaki wtedy miałby z niego pożytek?
Edward miał już dość tych pytań, więc postanowił się skupić na bardziej przyziemnych sprawach, gdy wychodząc z ganku, wdepnął prosto w ogromną kałużę wody.Odskoczył szybko, a jego zrozpaczony wzrok zaczął błądzić po masakrze znajdującej się zaraz przed nim.
- LUCYFER! - wrzasnął, ale tak jak mógł się spodziewać, nie uzyskał żadnej odpowiedzi.
Wpadł wściekły do domu, gdzie po całej podłodze w kuchni i częściowo salonie rozwleczona była rozszarpana zgrzewka wody. Z taką ilością dziennej adrenaliny włosy straci już chyba przy trzydziestce.
Nie musiał długo szukać winowajcy i gdy wpadł nareszcie do sypialni, tylko jasny ogon psiego buntownika wystawał spod łóżka.
- Lucyfer, wiem że tu jesteś - powiedział surowo, a pies pisnął i wsunął się głębiej w swoją kryjówkę.
Edward zaraz padł na kolana i sięgnął pod nie, łapiąc go za sierść.
- Wyłaź! - syknął i używając całej danej mu siły, wytargał go spod łóżka jak worek ziemniaków z wielkimi, maślanymi oczami. - Nie próbuj mną manipulować. - Złapał go za obrożę i pociągnął w stronę ganku. - Twoje smutne oczy nic tu nie dadzą.
Pies na to zaskomlał i położył się, przez co Edward musiał ciągać go po ziemi. Warto przy tym wspomnieć, że lucyfer ważył przynajmniej czterdzieści kilo, chociaż wychudzony był tak jak jego anielski odpowiednik.
- A mogłem ciebie nazwać Gabriel... - Westchnął męczeńsko, gdy pies dał radę się zablokować przed samym progiem. - Czemu musisz być taki trudny?
Ostatecznie jakoś zdołał przenieść lucyfera do ganku, gdzie zawsze był zamykany za karę. Zdarzyło się to już kilka razy, chociaż w domu Edwarda mieszkał niecały tydzień.
Taki się grzeczny wydawał, a to jednak buntownik czystej krwi.
Oby też nie dostał depresji w późniejszych latach...Następnie nadszedł czas na próbę wydostania się z ganku, gdy jedną ręką Edward nadal musiał przytrzymywać lucyfera, by powstrzymać go od próby ucieczki.
Cóż, przynajmniej tym razem lucyfer nie dorwał się do żadnego noża jak za tamtym jednym razem.Edwardowi szło całkiem nieźle, dopóki jego skupienia nie przerwał dzwonek do drzwi, który wsparty głośnym szczeknięciem lucyfera, zdołał go chwilowo zdezorientować. Cóż, ta jedna chwila wystarczyła, aby Edward potknął się o psa, który znowu położył się zaraz pod jego stopami. Wylądował boleśnie na ziemi, częściowo w tej wielkiej kałuży wody.
CZYTASZ
Strzelajmy W Szczury
Fantasy(STOPNIOWO PRZEPISYWANE: 13/50) Ksiądz Edward zawsze znany był jako miejscowy dziwak, który mimo bycia duchownym stronił od ludzi. Nie wzbudzał większych zainteresowań, kolejny antyspołeczny cudak, ot tak, nic nadzwyczajnego. Jego życie jednak wkrót...