Rozdział 12

65 11 3
                                    

Dobrą chwilę telefon dzwonił już w jego dłoni i słyszał to, owszem, zapewne nie gorzej niż wszyscy zalegający w tym sterylnym korytarzu o miętowych ścianach. A jednak, mimo iskier rzucanych mu pod nogi przez wrogie spojrzenia, umęczony nie mógł zadać sobie wysiłku odebrania. Na telefon patrzył jak na nóż, którym miała być wykonana jego egzekucja.
Musiał jednak odebrać za pierwszym razem. Drugiego już nie będzie. Jeśli nie odbierze, zapewne odnajdzie go osobiście i udusi reklamówką. Przycisnął więc wreszcie zieloną słuchawkę i przysunął telefon do ucha, od razu ściszając dźwięk.

- Hej.

- No hej - odpowiedział mu znajomy, kobiecy głos, wyjątkowo bez krzyku. - Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć, że nasza ciocia zmarła?

Edward zagryzł język. No tak, powinien się tego zapewne spodziewać, ale inne zmartwienia całkiem strawiły jego uwagę.

- Daria do ciebie dzwoniła?

- Z kondolencjami!

- Wydałaś mnie?

- Chłopie, ja bym cię i ruskim wydała za pół kajzerki - parsknęła, w połowie rozbawiona, a w połowie wściekła. - Możesz się szykować na opieprz, bo nie ogarnęłam w porę, że znowu ją okłamujesz.

- Nie okłamuję - zaprzeczył, lecz prędko stracił swoją wiarę w to stwierdzenie. Syknął cicho. - Słuchaj, musiałem gdzieś jechać i nie chciałem, żeby wypytywała.

- Czyli znowu kręcisz jakieś podejrzane interesy.

- Nie kręcę żadnych interesów - syknął, ściszając głos z baczenia na innych pacjentów kiszących się w wąskim korytarzu poczekalni. - Klara, rozmawialiśmy przecież o tym. To nic wielkiego.

- To mogłeś mnie ostrzec! - wrzasnęła wściekła. - To oczywiste, że by do mnie zadzwoniła! Przecież się kolegujemy.

- Wiem, wiem. Nie miałem czasu tego przemyśleć.

- Nie da ci żyć jak wrócisz.

- Skończyłaś mnie już dobijać?

- O Edek, ja nawet nie zaczęłam - odparła, teraz już bardziej rozbawiona, co udzieliło się również Edwardowi. Nie uśmiechnął się jednak, zbyt padnięty był na to, ale jakaś drobna iskierka błysnęła w jego umyśle.

- A kiedy wracasz? - zaczepiła go znowu. - Bo się muszę tam przejechać do ciebie i wbić trochę rozumu do tego twojego rudego łba.

- Nie wiem - odparł po chwili namysłu. - Może jutro, może pojutrze. Będę dawać znać.

- Nigdy nie dajesz znać - wytknęła.

- Tym razem będę.

- Jasne - prychnęła nieprzekonana. - Jeśli będziesz dalej odwalać tego typu akcje, to stracisz status mojego ulubionego brata.

- A posiadam taki?

- Jeszcze jedno głupie pytanie i przestaniesz - syknęła rozgoryczona. - Przeproś Darię.

- Przeproszę. - Przytaknął z zapałem skarconego dziecka. - Muszę już kończyć, oddzwonię później.

- Wcale nie oddzwonisz.

- Pewnie nie. To cześć - odparł i rozłączył się.

Telefon wsunął z powrotem do kieszeni torby i odchylił się, testując wytrzymałość marnego, plastikowego oparcia krzesełka. Oto więc miał jeszcze nowy problem, a zarazem coraz mocniej trapiło go zmartwienie o lucyfera. W końcu nie znał jeszcze za dobrze tego psa, a więc przewidzieć się nie dało, czy ciągłe zostawienie go przypiętego do stojaka na rowery nie będzie fatalne w skutkach. To jednak było zmartwienie na potem, gdyż teraz akurat, po prawie dwóch godzinach, wreszcie drobna brunetka wystawiła głowę z białych drzwi i wywołała jego numer.

Strzelajmy W SzczuryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz