Rozdział 42

43 10 2
                                    

Zbliżał się wieczór, a huk dochodzący z radia znów wypełnił małą przestrzeń plebani, choć te ściany dopiero co miały miesiąc wakacji od tego łomotu.

Edward siedział przy stole w kuchni, chociaż miednica od twardego krzesła zaczęła go boleć niemal tak samo jak plecy.
Ból teraz był jednak drugorzędną sprawą. Najważniejsza była nakrętka od płynu do podłogi stojąca przed nim, wypełniona po brzegi wybielaczem.

W pewnej chwili Edward zerwał się z krzesła i wyłączył radio w tak nagłym ruchu, że gdy lucyfer na niego spojrzał, ksiądz znowu siedział przy stole, głęboko pogrążony w namyśle.

- To będzie bolało jak cholera... - mruknął i zastukał paznokciami o blat.

Jego kostki znów były zakrwawione i choć nerwy nadal nie opadły, musiał przestać je drapać. Zdarł wszystkie strupy, a zdrapywanie skóry okazało się zbyt bolesne. Owinął więc ostrożnie dłonie bandażem, próbując jak najbardziej odwlec chwilę dopełnienia swojego planu.

Złapał wreszcie głęboki wdech i podniósł zakrętkę, powoli unosząc ją nad swoją głowę.
Spojrzał w górę, wbijając wzrok w jej spód i otwierając szeroko oczy.

- A jeśli to nie zadziała? - spytał psa, który podniósł się z zimnej podłogi i znalazł u jego boku. - Nie dość, że zginę, to jeszcze zrobię z siebie debila.

Jego dłoń zadrżała grożąc, że zaraz wybielacz wyleje się z zakrętki i spadnie na jego oczy.
No cóż, dokładnie taki miał plan.

- Albo zamkną mnie w psychiatryku - zaśmiał się, po czym zacisnął usta, skupiając całą swą wolę i odwagę.

Lucyfer pisnął, przebierając łapami, ale Edward zignorował go, gryząc swój język i spychając na bok wszelakie wątpliwości.
Wystarczył tylko jeden, drobny ruch i wszystkie jego problemy znikną...

- Kurwa - syknął i opuścił zakrętkę. - Nie mogę. Na pieprzoną gwiazdę zaranną, nie mogę - przeklnął i przeczesał włosy dłońmi, znów czując jak łzy zbierają się w jego czerwonych oczach.- Jestem tchórzem...

Teraz pies już zaszczekał, po czym położył łeb na jego udzie, wbijając w niego maślane oczy.

- Nic mi nie jest mordko - mruknął i poklepał go po głowie. - Po prostu... strasznie się boję, wiesz?

Edward nie miał już żadnej drogi wyjścia.
Raziel, czy Asmodeus mu nie pomogą, Mammon mu nie pomoże, Lucyfer mu nie pomoże, nawet Sam czy Set nie będą chciały się w to pakować. Został całkiem sam na lodzie. Na bardzo cienkim, pękającym lodzie, pod którego taflą czekały go krwiożercze piranie.
A jeśli nie ma odwagi się oślepić, to tym bardziej nie ma odwagi się zabić...

W tej sytuacji widział tylko jedno rozwiązanie.
Bo skoro nie może się uratować, to spróbuje chociaż podomykać niektóre sprawy.

Sięgnął po swój telefon i przeszukując krótką listę swoich kontaktów, odnalazł swój ulubiony.
„Nie odbieraj".

- Czego znowu chcesz? - powitała go oschle po drugim sygnale.

Edward odetchnął cicho, przymykając oczy i próbując oczyścić umysł.

- Hej Klara - odparł spokojnie.

Klara również była rozdrażniona wydarzeniami dzisiejszego, bardzo wczesnego ranka.
Ominęła co prawda wypadek, ale zaginięcie lucyfera, bycie gonioną przez „wilki" i poznanie Asmodeusa porządnie napięło jej nerwy.
Szczególnie, że jej dom z reguły nie był czymś do czego lubiła wracać.

- Lucyfer się znalazł - powiedział, czorchając psa za uchem.

Przez moment panowała cisza.

- To super - odparła wreszcie, widocznie próbując wycisnąć z siebie tyle entuzjazmu ile mogła. - Cały i zdrowy?

Strzelajmy W SzczuryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz