Rozdział 24

60 10 1
                                    

Następnego dnia Edward obudził się z samopoczuciem szopa potrąconego przez samochód.

Całą noc spał na małej, twardej kanapie, więc gdy się podniósł, jego kości wydały dźwięk podobny do skręcanej, plastikowej butelki. Na dodatek przez noc nie mógł się powstrzymać od obsesyjnego wstawania, aby sprawdzić, czy wszystkie okna i drzwi nadal są zamknięte. Oczywiście przy każdej takiej pobudce towarzyszył mu lucyfer, który potem skomlał mu zaraz nad uchem, gdy Edward znów kładł się spać.

Podsumowując to wszystko, łącznie mógł pozwolić sobie na całe trzy godziny snu.
Bywało gorzej, ale szczerze po tym przez co przechodził ostatnimi czasy, jego minimalna dawka snu powinna wynosić przynajmniej dwa lata.

W sumie nie był pewny w jaki sposób znalazł się przy stole w kuchni, słuchając śpiewającego głosu, który mimo bycia niebywale irytującym z doświadczenia, nadal przynosił mu na myśl aksamit.

Widelcem męczył jajecznicę z warzywami, drugą ręką powstrzymując swoją głowę przed padnięciem prosto w talerz.

- No już śpiąca królewno - zaśmiał się Asmodeus i szturchnął go w policzek. - Czas wrócić do świata żywych.

Edward momentalnie wbił w niego lodowate spojrzenie, ale demon nie wydawał się przejąć.

Gdzie w świecie była niby sprawiedliwość?
Asmodeus wczoraj był jeszcze kompletnie pijany, do tego wstał chyba o trzeciej, żeby przygotować śniadanie i co? I teraz wyglądał jak młody bóg.
Wyspany, piękny i pełen energii.
Edward miał ochotę strzelić go w łeb.
Najchętniej bronią palną.

- Mmm, ale ładnie pachniesz - westchnął demon i zbliżył na moment twarz do jego włosów. - Jak świeża trawa. Czyżbyś się widział z jakimś aniołem?

- Aniołem śmierci najlepiej - mruknął do siebie, po czym przetarł znowu oczy dłonią. - Z Razielem - dodał głośniej.

- O zgrozo! Razi tu był i mnie nie obudziłeś? Przecież wiesz, że kocham tego dzieciaka.

- Ale Raziel za specjalnie nie kocha ciebie - burknął i wrócił do szturchania jajecznicy widelcem.

- Ojoj, ktoś tu wstał lewą nogą - zakpił, po czym porwał z blatu puszkę ananasa, aby napić się słodkiego syropu, wcześniej zmieszanego z alkoholem.

Edward skrzywił się na ten widok, ale nie znalazł w sobie motywacji na komentowanie.

- Po co go w ogóle sprowadzałeś? Jak chciałeś towarzysza rozmowy, byłem przecież w pokoju obok. - Uśmiechnął się, ale jego słowa przyciągnęły uwagę Edwarda na o sekundę za długo.

Ksiądz zmarszczył brwi, wbił najpierw zmęczone spojrzenie w swoje śniadanie, spróbował skupić myśli, po czym spojrzał na Asmodeusa.

- Nie widziałeś żadnych oznak białego demona? - spytał podejrzliwie, na co Asmodeus zmieszał się na niemal niezauważalną chwilę.

- Nie. Nadal jest bez zmian. - Wzruszył ramionami. - Szatan wyparował, Erlik odwala za niego całą robotę, a Lucyfer gania po piekle tłamsząc bunty. Wiesz, chociaż Szatan liderem jest jakim jest, to strach przed nim hardo trzyma demony w ryzach.

- Na pewno?

- Bez wątpienia.

- I nie wyczułeś w pobliżu niczego w rodzaju, no nie wiem... - spojrzał prosto w jego białe oczy - jego wysłanników na przykład?

- Nie przypominam sobie - odparł, chociaż nie wydawał się zbyt pewny swego.

Edward więc tylko przyglądał mu się przez chwilę, wzrokiem mierząc go od stóp do głów, po czym chwycił za kubek bawarki i opłukał gardło.

Strzelajmy W SzczuryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz