Rozdział 49

69 11 5
                                    

Kolejny zimny powiew go prześcignął i Edward poczuł jak po jego karku przebiega dreszcz.
Dzisiaj było wyjątkowo chłodno, a że teraz dodatkowo znalazł się na otwartej przestrzeni, zmuszony był uparcie pchać ręce do kieszeni płaszcza.
Wczoraj musiał sobie kupić nowy, bo jego splamiona krwią kurtka nie była już do użytku.

Jego prawą dłoń owijała niebieska smycz, gdy pies na jej drugim końcu z ciekawością nowego miejsca chodził zygzakiem zaraz przed nim.
Jeżdżenie z nim autobusami było co prawda bardzo niewygodne, ale Edward nie miał z kim go zostawić, a poza tym lucyfer raczej nie narzekał na myśl tak długiego spaceru.

W lewej dłoni natomiast ściskał kartkę wyrwaną z kalendarza, na której markerem zapisał poszukiwany od dobrych kilku dni adres.
Musiał się trochę nagimnastykować, aby go zdobyć, a gdy jeden demon wreszcie okazał trochę litości, Edward tylko to miał akurat pod ręką.

Oto więc był na miejscu, w co nie wątpił ani przez sekundę, odkąd spojrzał na ten dom.
Nie, nie dom. To był istny pałac.
Biały, ze zdobionymi filarami, ogrodem i prowadzącą do niego długą, żwirową ścieżką, aby zachować odległość od plebsu pobliskiego miasta.
Jeśli tak nie wyglądała jedna z posiadłości księcia chciwości, to Edward już nie wiedział gdzie się udać.

Ostatecznie więc wepchnął karteczkę z adresem głębiej do kieszeni i przyspieszył kroku, czując, jak i jego serce przyspiesza swe bicie.

Wspiął się po marmurowych schodach, z rozbawieniem obserwując jak pies ślizga się po zamarzniętych stopniach. Przez chwilę nawet bał się, że będzie go musiał wnieść na rękach, ale lucyfer ostatecznie dzielnie sobie poradził.

Edward więc złapał głęboki wdech, poprawił ubrania i wyprostowany, nacisnął dzwonek.
Niedługo musiał czekać na odpowiedź i przełknął, słysząc jak ktoś po drugiej stronie odbezpiecza z osiem zamków.
Istny bunkier.

Mammon stanął w uchylonych drzwiach i Edward zaczął wierzyć, że on naprawdę nigdy nie ściąga tego futra.
Nie miał natomiast okularów, więc ksiądz mógł bez problemu zobaczyć zaskoczenie w jego oczach.

- Co - potrząsnął głową - co ty tu robisz?

- To ty mi powiedz co robisz - syknął oschle. - Nic od was nie słyszę od prawie dwóch tygodni. Ty go porwałeś, czy co?

Na to oskarżenie Mammon wyprostował się dumnie, odwzajemniając jego wrogość.

- Walentynka nie chce ciebie widzieć.

- To niech tu przyjdzie i mi to powie.

- Nie.

- Jest dorosły - naciskał. - Sam potrafi za siebie decydować. A w ogóle co tobie tak nagle odwaliło?

- Bo dowiedziałem się kilku interesujących rzeczy - odparł z powagą. - I muszę przyznać, twoja osoba straciła bardzo sporą część mojego szacunku.

Edward przygryzł swój język, ale zanim mógł pożałować swojej kolejnej decyzji, przełknął dalsze komentarze.

- Trudno. Nie przyszedłem tu do ciebie - oznajmił. - Po prostu daj mi porozmawiać z Asmodeusem. Jak sam każe mi iść to obiecuję, że tak zrobię.

Mammon badał go co prawda nieprzekonanym wzrokiem, ale samo jego wahanie było już dobrym znakiem.

- Właź - syknął ostatecznie i osunął się z przejścia. - Nie po to się tyle trudziłem, żeby teraz to poszło na marne.

Edward nie zrozumiał o co mu chodziło z tą drugą częścią, ale nie miał obecnie głowy pytać.

Wszedł do środka, a powitał go przepych i bałagan.

Strzelajmy W SzczuryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz