Rozdział 44

48 10 2
                                    

Kilka dni minęło, niecały tydzień mówiąc dokładniej i chociaż jego problemy zostały przykryte płachtą jego codziennej rutyny, Szatan nie dawał mu zapomnieć o ich małej grze.

Pierwszy raz Edward zobaczył go w trakcie porannej mszy.
Z początku zwalił to na zwidy przez paranoję i brak snu, ale jednak, mylił się.
Biały demon siedział tam, na poręczy balkonu naprzeciw ołtarza i patrzył na niego, z nudów podpierając głowę na dłoni.
Jego czerwone skrzydła były na widoku, wisząc nisko, przez co stracił fizyczną formę, widoczną dla zwykłych ludzi.

Jego obecność zmieszała Edwarda na tyle, że przerwał modlitwę i patrzył tylko na niego, na co biały demon szybko pochwycił jego wzrok.
Uśmiechnął się, wyprostował i pomachał mu beztrosko.

Krew szybciej popłynęła wtedy w żyłach księdza, a nogi same wydawały się rwać do ucieczki.
Ale niestety, to nie było w żadnym stopniu sensowną opcją, a wkrótce Edward był zmuszony wznowić ceremonię, gdy wokół tłumu wiernych podniósł się zdezorientowany szmer.

Szatan nie opuszczał kościoła do końca mszy. Siedział w tym samym miejscu, rozglądając się i machając nieco nogami, jak zniecierpliwione dziecko.
A Edward, choć próbował znowu skupić się na swojej powinności, nie mógł odwrócić od niego wzroku, gdy umysł podsuwał mu coraz to gorsze odpowiedzi.

Czyżby Szatan już wygrał ich zakład i przyszedł go tu zabić?
A może co gorsza, przegrał i dach kościoła zaraz zwali się wszystkim na głowy?

Edward już poczuł palący smak krwi w ustach, od tego jak przygryzał język za każdym razem, gdy tylko przestawał mówić.

Ale skoro tak, czemu Szatan znów zwleka? Lubi patrzeć na jego strach?
Najpewniej tak, a przez tą świadomość, prócz przerażenia, w Edwardzie swój płomień rozpaliła również głęboka nienawiść.

A jednak, chociaż obecność Szatana była już jawną zapowiedzią wielkiego finału, nic się nie stało.
Przy akompaniamencie śpiewu scholii, ludzie zaczęli się rozchodzić, cały tłum przez główne drzwi.
Edward natomiast powolnymi krokami, jakby chciał odwlec tą chwilę, ustawił się przed ołtarzem, schylił głowę i razem z ministrantami skierował się już w stronę zakrystii.

Szatan nic z tym nie zrobił.
Może się nawrócił i po prostu przyszedł na mszę? Edward parsknął do siebie śmiechem na tą myśl, już zbyt zdenerwowany, by skrywać swoje odczucia.
Jeśli nie zginie w najbliższym czasie, to z pewnością przynajmniej skończy w psychiatryku...

To było pierwsze spotkanie z Szatanem od ich rozmowy, a Edward nie zobaczył go już do końca dnia.
Od tamtego czasu, biały demon jeszcze cztery razy złożył mu wizytę, z czego za trzecim Edward spotkał go we własnym domu, a na jego widok Szatan tylko uśmiechnął się i wyszedł bez słowa.

Potem Edward nie mógł już zmrużyć nocami oka chociażby na moment.

To było tak osobliwe uczucie, po prostu mijać się z istotą, która trzymała jego życie w garści.
Nie mógł tego dłużej znieść.

- Powinieneś udać się do lekarza - upomniał go proboszcz, ostrzejszym tonem niż zazwyczaj.

- Jakiego? - mruknął Edward, ale nie na tyle głośno, żeby ksiądz Jerzy go usłyszał.

W sumie, gdyby psychiatra mu powiedział, że ma po prostu schizofrenię to chyba by umarł ze szczęścia.

- To nie może tak dalej wyglądać. Ledwo co stoisz na nogach, Edward - ciągnął, krążąc nieco dookoła.

Edward w sumie nie był pewien, czy już wcześniej wylądował na dywaniku u proboszcza za swoje przemęczenie, czy nie.
Bardzo mało zapamiętywał z tego co działo się po jego spotkaniu z Szatanem.

Strzelajmy W SzczuryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz