Las już w dzień nie wpuszczał za wiele światła, zatrzymując je gęstymi koronami drzew. Noc była więc już tak ciemna, że nawet z latarką w telefonie nie widzieli dalej niż na dwa metry.
- Lucyfer! - zawołał jeszcze raz, chociaż dziwnie się czuł łamiąc tą kompletną ciszę.
Nie było słychać nic. Żadnego owada, żadnego zwierzęcia, ptaka, chociażby jednej łamanej gałązki. Było cicho, a cisza zmieszana z tą dogłębną ciemnością wydawała się przybierać postać najgorszego omenu.
Asmodeus szedł z przodu, wyznaczając im drogę, gdyż on sam bez problemu mógł chodzić po zdradliwym podłożu lasu.
Więc mimo kulenia, szedł szybko, a Edward nie raz już prawie dostawał zawału, gdy się potykał i tracił na moment plecy Asmodeusa z oczu.Zazwyczaj nie bał się ciemności.
W końcu doskonale wiedział co może skrywać, ale ten las...miał w sobie coś niepokojącego.
A może to jego zmęczony umysł dopowiadał mu teraz różne historyjki? Być może, ale tak czy inaczej, Edward za nic nie chciałby się teraz zgubić.- Lucyfer! - zawołała tym razem Klara, przyspieszając kroku i mijając Edwarda, aby iść przy Asmodeusie.
Wtedy Edward nagle poczuł się jeszcze gorzej, a jego żołądek wydawał się wywrócić na drugą stronę.
Teraz na dodatek szedł jeszcze na końcu i miał wrażenie, że zostaje w tyle, ale nie ważył się odezwać.
Nie mogło być już gorzej...Mylił się. Oh jak bardzo się mylił.
W pewnej chwili znowu się potknął, a telefon wypadł mu z dłoni, lądując parę metrów dalej, gdy on upadł na zimną ziemię.
Przez sekundę był kompletnie sparaliżowany w strachu, zamykając tylko oczy i wyobrażając sobie, że jest gdziekolwiek indziej poza tym cholernym lasem.Zebrał się jednak szybko, a jego serce biło jakby chciało wyrwać się z jego piersi. Pośpiesznie dopadł do telefonu i podniósł, aby jego słaba latarka mogła chociaż trochę rozjaśnić mu tą ciemność.
I rozjaśniła, ukazując, że jest całkowicie sam.
Nie miał pojęcia jak to mogło się stać, ale jego gardło ścisnęło się boleśnie, gdy nie zobaczył ani Klary ani Asmodeusa.Nie miał już żadnego pomysłu co robić.
To był głupi pomysł tu przychodzić. Powinien po prostu to olać, lucyfer na pewno wróciłby sam!
Teraz jednak już nie było odwrotu, a Edward stał tam sam, nie rozpoznając ani jednego drzewa, chociaż był tu przecież tysiące razy.Spanikował. Po prostu spanikował i ruszył z miejsca w losowym kierunku, modląc się przy tym, że albo wyjdzie z tego cholernego lasu, albo wpadnie na Asmodeusa i Klarę.
Jego modlitwy jednak nie zostały wysłuchane.Nie wiedział ile szedł, minutę, może pół minuty, aż w końcu jego stopa zaczepiła się o odstający korzeń. Niemal znów padł na ziemię, a przez jego nerwy przeszła fala adrenaliny, jakby kopnął go prąd.
Następnie poczuł coś innego, a tak konkretniej smród. Okropny, słodkowaty smród, który wdzierał się wręcz w jego nozdrza. Był tak gęsty, że mógł niemal poczuć jego smak na języku.Poderwał głowę, a obraz na który padło światło latarki przyprawił go o ogromne mdłości.
Zbladł, uchylając usta w przerażeniu, gdy stanął tam kompletnie sparaliżowany, wpatrując się w to, co leżało pod jego stopami.Nagle coś chwyciło go od tyłu za ramiona, a Edward momentalnie zaczął wyrywać się z uścisku.
- Spokojnie! Spokojnie! - usłyszał i właśnie w tamtej chwili, wszystko naokoło przestało go obchodzić.
Wreszcie łapiąc wdech, uwolnił się stanowczo i odwrócił tylko po to, by rzucić się na Asmodeusa, jak na dryfującą kłodę w rwącej rzece.
Przywarł do niego jak przerażone dziecko, obejmując mocno i tuląc twarz do piersi, której miękkie futro mógł poczuć przez jego koszulę.
![](https://img.wattpad.com/cover/285037914-288-k27531.jpg)
CZYTASZ
Strzelajmy W Szczury
Fantasy(STOPNIOWO PRZEPISYWANE: 13/50) Ksiądz Edward zawsze znany był jako miejscowy dziwak, który mimo bycia duchownym stronił od ludzi. Nie wzbudzał większych zainteresowań, kolejny antyspołeczny cudak, ot tak, nic nadzwyczajnego. Jego życie jednak wkrót...