Rozdział 45

47 10 1
                                    

Jedenastego grudnia spadły pierwsze płatki śniegu.
Mówiąc dokładniej, w nocy z dziesiątego na jedenastego, bo rano na dachach leżała już cienka warstwa białego puchu.

Edward dotrzymał słowa i wspomagany znienawidzoną kawą, oraz nikotyną, nadal spełniał swoje obowiązki jako ksiądz.
Szło mu trochę sprawniej, ale i tak nie miało to znaczenia, bo proboszcz na tą chwilę nie był jeszcze przygotowany na ponowną rozmowę z nim.

Życie zaczynało walić się Edwardowi na głowę, ale skoro miał je stracić, nie miał sił go powstrzymywać.
Zachował się jak dupek w stosunku do Darii, kompletnie olewając ją od ich rozmowy, a ona wreszcie to odwzajemniła. Ostatnim jej ruchem była tylko próba ściągnięcia tu Klary, żeby to ona się tym zajęła, ale całe szczęście Edward zdołał jakoś ją spławić.

Wysłał też list do Samael i Set, aby za jakiś miesiąc tu przyjechały i zebrały wszystkie jego rzeczy, bo „jemu już się nie przydadzą".
O lucyfera natomiast się nie martwił. Daria pewnie sama wyjdzie z inicjatywą, żeby go przygarnąć, a nawet jeśli nie, Klara, albo nawet proboszcz o tym pomyślą.

W skrócie więc, miał podomykane wszystkie sprawy, oprócz jednej, mniej ważnej, ale obecnie jedynej jaką posiadał.
Płatki z mlekiem.
Jezu, jak on dawno nie jadł płatków.

- Wyglądasz na zmęczonego, obserwatorze - skomentował złośliwie Szatan, który siedział na stole naprzeciw niego. - Nie chcę zasadzać w tobie żadnych bluźnierczych myśli, ale nie wydajesz się być teraz zbyt kochanym przez Boga.

- Ty też nie za specjalnie - mruknął, po czym nabrał kolejną łyżkę płatków.

Biały demon teraz już nie odstępował go na krok i chociaż podobno do wszystkiego można się przyzwyczaić, nadal przerażał Edwarda tak bardzo jak za pierwszym razem.
Teraz ksiądz po prostu nie miał już siły tego strachu okazywać.
Chciał po prostu, aby to wszystko się wreszcie skończyło.

- W ogóle to się zastanawiałem... - odezwał się po chwili, odstawiając pustką miskę, aby pogłaskać lucyfera, leżącego z nastroszonym futrem na jego udach. - Jak... - przetarł oczy dłonią i zmarszczył brwi - jak Asmodeus ma do ciebie wrócić, skoro ciągle siedzisz tu?

- Erlik wyczekuje go w moim królestwie. - Uśmiechnął się.

- A czemu ty go nie wyczekujesz, a Erlik nie pilnuje mnie? - Pokręcił głową. - W ogóle po co ja mam być pilnowany?

- Nie wiesz, że czasem lepiej nie wiedzieć? - Przekrzywił głowę i wzruszył ramionami.

Edward miał jednak wrażenie, że gdzieś tam, w czerwonych oczach białego demona, ujrzał zmieszanie.

- Wy wszyscy jesteście chorzy... - burknął tylko, obejmując psa, a Szatan zaśmiał się, na moment otwierając szerzej jego i tak ogromne oczy.

Biały demon był tak podobny do człowieka, a zarazem tak bardzo nieludzki, że umysł Edwarda nie potrafił tego przetworzyć.
Jego widok był niebywale męczący, a płomień paniki rozpalał się w piersi Edwarda z każdą sekundą, gdy na niego patrzył.

Szatan znów otworzył usta, najpewniej chciał go ponownie obrazić, ale wydawał się rozmyślić w ostatniej chwili.

Nagle wyprostował się i przekrzywił lekko głowę, jakby czegoś nasłuchiwał, a jego oczy znów otworzyły się bardziej. Nadal również uśmiechał się zbyt szeroko, aby wyglądało to naturalnie.

Edward zbadał go niepewnie wzrokiem, czując się coraz bardziej nieswojo, gdy stopniowo uśmiech Szatana znikał, a spojrzenie wbiło gdzieś w ścianę.

Chyba po raz pierwszy ksiądz mógł ujrzeć na jego twarzy wyraz inny niż gniew, czy szaleńcze rozbawienie.
Ujrzał bowiem zagubienie, gdy biały demon zmarszczył brwi, wreszcie dając odpocząć mięśniom twarzy.

Strzelajmy W SzczuryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz