Rozdział 48

57 10 3
                                    

Gdy Edward wreszcie otrzymał swoją szansę na całą noc spokojnego snu, czuł się jakby stanął przed bramami Niebios.
Raz nawet musiał się rozbudzić i przejść wokół, bo nagle jego bóle ustąpiły i bał się, że faktycznie umiera.

Po tak cudownej nocy, z jasną kulą futra w ramionach, Edward gotów był szczerze uwierzyć, że wszystko będzie już dobrze.
Była to jednak niezwykle naiwna myśl, bo następna noc, druga od przegnania Szatana, nie okazała się już tak spokojna.

Edward wiedział, że Asmodeus źle znosi ostatnie wydarzenia.
W końcu jedyne co robił od ich powrotu to leżał na kanapie, pił w bardzo niezdrowych ilościach i gapił się w ścianę. Nie chciał nic jeść, nie odezwał się chociażby słowem i na nic nie reagował. Nie mył się również cały ten czas, a jego ubrania były już strasznie zmięte.
A jednak mimo tego wszystkiego, Edward widocznie nadal nie docenił wymiaru jego rozpaczy.

Obudził go dźwięk drapania w drzwi i ciche skomlenie. To od razu podsunęło mu myśl, że lucyfer pewnie znowu chce iść się wysikać o trzeciej rano. Już tak ten pies miał w zwyczaju.
Więc, Edward mimo wszystko musiał zwlec się z łóżka i przeciągając, podszedł do drzwi.

Zanim mógł je jednak otworzyć, pewien element w zachowaniu psa zwrócił jego uwagę. Lucyfer nie dyszał zadowolony, przeskakując lekko z łapy na łapę, gdy wreszcie zwrócił na siebie uwagę księdza.
Zamiast tego piszczał tylko, wpatrując się w szparę u spodu drzwi i przekrzywiając łebek z boku na bok.

Edward szybko dodał dwa do dwóch i czując jak jego gardło się zaciska, odsunął psa nogą.

- Zostań tu - szepnął, samemu wychodząc do salonu i zamykając za sobą drzwi.

Zerknął na kanapę, gdzie tak jak przez ostatnie trzydzieści godzin, leżała zwinięta kupa kocy, pod którą znajdował się demon.
Teraz jednak, gdy wytężył słuch, Edward mógł usłyszeć szybkie, płytkie oddechy i czerwona lampka momentalnie błysnęła w jego umyśle.

- Azi? - spytał i już całkiem rozbudzony, podszedł bliżej. - Wszystko okej?

- Zostaw mnie - syknął demon, ale nadal nie wychylił się zza kocy.

Edward zacisnął wargi i po chwili wahania, przysiadł obok. Kłujący ból przeszył wtedy ranę na jego biodrze, ale zignorował to.

- To nie może tak wyglądać.

- To przeze mnie go tu nie ma - powiedział słabo. - Byłem dla niego taki okropny.

Edward naprawdę nie potrafił zrozumieć jakim cudem Asmodeus mógł tak w ogóle pomyśleć.
Że z nich dwóch to on był okropny?
Chyba żartuje.

- Nie mów tak.

- Ale to prawda! - odparł. - Mogłem mu pomóc...

- Dobrze wiesz, że nie chciał twojej pomocy. On interesował się tylko sobą Azi.

- Nie mów tak o nim! - przerwał mu desperacko. - Był o mnie zazdrosny. To znaczy, że musiało mu na mnie zależeć. A ja...

Edward znów uchylił usta, ale zmieszany zamknął je znów, nim mógł coś powiedzieć.
Jego wzrok, powoli przyzwyczajając się do ciemności, wreszcie padł na pewien fragment koca.

Z początku nie mógł się domyślić czym była ogromna, czarna plama na nim. Dotknął jej niepewnie i gdy poczuł jak lepki był materiał, ta okropna świadomość wreszcie stanęła mu przed oczami.

Podniósł się i zerwał szybko koc z Asmodeusa.

- Asmodeus - wydukał przerażony. - Coś ty zrobił...?

Strzelajmy W SzczuryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz