Rozdział 47

47 10 3
                                    

Zapadła cisza.
Dogłębna cisza, gdy szeroki uśmiech pojawił się na ustach Szatana.

Biały demon wyprostował się dumnie, a za nim rozpostarły się piękne, czerwone skrzydła, gdy posłał Lucyferowi spojrzenie pełne pogardy.

– Więc Lucyfer, Lu, przyjacielu – powiedział, a uśmiech nie schodził mu z twarzy. – Będę za tobą tęsknił. Chociaż, zapewne i tak się jeszcze wszyscy spotkamy jak ten świat upadnie. Nie waż się o mnie zapomnieć.

Po tych słowach zwrócił się w stronę Asmodeusa i wreszcie jego uśmiech zniknął, a gniew całkowicie przysłonił resztę jego pozorów.

Ze wściekłym wrzaskiem ruszył na niego, a Asmodeus nie zdołał nic zrobić, gdy biały demon rzucił się na niego i powalił na ziemię.

Z kolejnym sarknięciem, pazury Szatana zawisły milimetr od jego gardła, gdy zaraz koło jego głowy rozległ się świst.

Wyprostował się wtedy, a gniew znów zniknął z jego twarzy, zastąpiony jedynie bólem i rozpaczą.

Zerknął na Asmodeusa i uśmiechnął się mimo swego przerażenia, a kąciki jego ust drżały.

– Mój ukochany... – powiedział jedynie, obejmując jego twarz dłońmi.

Asmodeus nie mógł wydusić ani słowa, gdy przerażenie w jego głowie zmieszało się z ogromnym żalem.

Biały demon wydawał się teraz tak... bezbronny.
Cały brudny, ranny, patrzący na niego ogromnymi, przestraszonymi oczami, gdy zaraz nad nim stał Lucyfer.

Lucyfer, który w jednej dłoni dzierżył anielski miecz, a w drugiej skrzydła białego demona.

Asmodeus otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale nie zdążył, gdy nagle biały demon krzyknął boleśnie.

Odrzucając jego skrzydła, Lucyfer złapał go za włosy i odciągnął, a Szatan sycząc wił się i wyrywał jak dzikie zwierzę.
Wyciągnął jeszcze dłoń w stronę Asmodeusa i choć demon to odwzajemnił, nie dał rady go dosięgnąć.

Lucyfer pchnął Szatana na ziemię i docisnął ostrze miecza do jego piersi, aby nie wstawał.

– Udasz się teraz na grancie Otchłani i tam pozostaniesz, nie ukazując się na oczy żadnemu Bożemu czy piekielnemu stworzeniu – powiedział władczo, gdy Szatan schylił głowę. – Przeganiam cię w imię moje i Ojca, a każdy kto ciebie zobaczy, prawo będzie miał cię zabić. Taka jest moja wola.

Po tych słowach cofnął ostrze i wykonał jedno, precyzyjne cięcie na piersi Szatana, a ten znowu wrzasnął przeraźliwie, gdy z rany buchnął ogień.

Płomień wkrótce pochłonął i jego i skrzydła leżące obok, nie zostawiając po sobie ani jednej smugi popiołu na ziemi.

– Azi! – Asmodeus nawet nie zareagował, gdy został niezbyt delikatnie szarpnięty do siadu i ktoś objął jego twarz dłońmi.

Na Edwarda spojrzał zamglonym wzrokiem, a ksiądz szybko odgarnął włosy z jego zamaskowanej twarzy.

– Wszystko okej? Dobrze się czujesz? Umierasz? No powiedz coś! – Edward potrząsnął nim. - Jezu...twoja noga.

Asmodeus otrząsnął się, zamrugał i zerknął w miejsce, gdzie Szatan został pochłonięty przez ogień.
Przymknął oczy z drżącym wdechem i mruknął coś niezrozumiałego.

– Co?

– Strasznie śmierdzisz... – powtórzył głośniej, podnosząc na niego ciężki wzrok.

– Jesteś kurwa bezczelny – odparł Edward, ale nie mógł powstrzymać rozczulonego uśmiechu.

Strzelajmy W SzczuryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz