Zapadła cisza.
Dogłębna cisza, gdy szeroki uśmiech pojawił się na ustach Szatana.Biały demon wyprostował się dumnie, a za nim rozpostarły się piękne, czerwone skrzydła, gdy posłał Lucyferowi spojrzenie pełne pogardy.
– Więc Lucyfer, Lu, przyjacielu – powiedział, a uśmiech nie schodził mu z twarzy. – Będę za tobą tęsknił. Chociaż, zapewne i tak się jeszcze wszyscy spotkamy jak ten świat upadnie. Nie waż się o mnie zapomnieć.
Po tych słowach zwrócił się w stronę Asmodeusa i wreszcie jego uśmiech zniknął, a gniew całkowicie przysłonił resztę jego pozorów.
Ze wściekłym wrzaskiem ruszył na niego, a Asmodeus nie zdołał nic zrobić, gdy biały demon rzucił się na niego i powalił na ziemię.
Z kolejnym sarknięciem, pazury Szatana zawisły milimetr od jego gardła, gdy zaraz koło jego głowy rozległ się świst.
Wyprostował się wtedy, a gniew znów zniknął z jego twarzy, zastąpiony jedynie bólem i rozpaczą.
Zerknął na Asmodeusa i uśmiechnął się mimo swego przerażenia, a kąciki jego ust drżały.
– Mój ukochany... – powiedział jedynie, obejmując jego twarz dłońmi.
Asmodeus nie mógł wydusić ani słowa, gdy przerażenie w jego głowie zmieszało się z ogromnym żalem.
Biały demon wydawał się teraz tak... bezbronny.
Cały brudny, ranny, patrzący na niego ogromnymi, przestraszonymi oczami, gdy zaraz nad nim stał Lucyfer.Lucyfer, który w jednej dłoni dzierżył anielski miecz, a w drugiej skrzydła białego demona.
Asmodeus otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale nie zdążył, gdy nagle biały demon krzyknął boleśnie.
Odrzucając jego skrzydła, Lucyfer złapał go za włosy i odciągnął, a Szatan sycząc wił się i wyrywał jak dzikie zwierzę.
Wyciągnął jeszcze dłoń w stronę Asmodeusa i choć demon to odwzajemnił, nie dał rady go dosięgnąć.Lucyfer pchnął Szatana na ziemię i docisnął ostrze miecza do jego piersi, aby nie wstawał.
– Udasz się teraz na grancie Otchłani i tam pozostaniesz, nie ukazując się na oczy żadnemu Bożemu czy piekielnemu stworzeniu – powiedział władczo, gdy Szatan schylił głowę. – Przeganiam cię w imię moje i Ojca, a każdy kto ciebie zobaczy, prawo będzie miał cię zabić. Taka jest moja wola.
Po tych słowach cofnął ostrze i wykonał jedno, precyzyjne cięcie na piersi Szatana, a ten znowu wrzasnął przeraźliwie, gdy z rany buchnął ogień.
Płomień wkrótce pochłonął i jego i skrzydła leżące obok, nie zostawiając po sobie ani jednej smugi popiołu na ziemi.
– Azi! – Asmodeus nawet nie zareagował, gdy został niezbyt delikatnie szarpnięty do siadu i ktoś objął jego twarz dłońmi.
Na Edwarda spojrzał zamglonym wzrokiem, a ksiądz szybko odgarnął włosy z jego zamaskowanej twarzy.
– Wszystko okej? Dobrze się czujesz? Umierasz? No powiedz coś! – Edward potrząsnął nim. - Jezu...twoja noga.
Asmodeus otrząsnął się, zamrugał i zerknął w miejsce, gdzie Szatan został pochłonięty przez ogień.
Przymknął oczy z drżącym wdechem i mruknął coś niezrozumiałego.– Co?
– Strasznie śmierdzisz... – powtórzył głośniej, podnosząc na niego ciężki wzrok.
– Jesteś kurwa bezczelny – odparł Edward, ale nie mógł powstrzymać rozczulonego uśmiechu.

CZYTASZ
Strzelajmy W Szczury
Fantasy(STOPNIOWO PRZEPISYWANE: 13/50) Ksiądz Edward zawsze znany był jako miejscowy dziwak, który mimo bycia duchownym stronił od ludzi. Nie wzbudzał większych zainteresowań, kolejny antyspołeczny cudak, ot tak, nic nadzwyczajnego. Jego życie jednak wkrót...