Rozdział 11

64 11 5
                                    

Edward pojęcia nie miał pojęcia dlaczego i jakim w ogóle cudem on się dał w to wciągnąć.

Owszem, bywał czasami nierozważny i nie mógł sobie odmówić drobnych złośliwości w kierunku istot piekielnych, Raziela, a już w szczególności Lucyfera. Nadal jednak, przecież miał w sobie na tyle rozważności by wiedzieć, że drażnienie autorytetów Niebios, to jak dźganie niedźwiedzia patykiem.
Na obce anioły przecież on wzroku nawet nie podnosił, nawet gdy były w ludzkich formach. A gdy natykał się na byty wyższe, jak cherubini czy trony? Momentalnie wszystko rzucał i uciekał, walącego serca nie mogąc uspokoić przez kolejną godzinę. Przecież archanioła to on nawet w życiu okazji nie miał na oczy zobaczyć!
A jednak, oto był, znów na tym samym klęczniku, zdezorientowany i przestraszony, chociaż on to uczucie wolał określić zmartwieniem.

Tym razem skupienie przychodziło mu ciężej niż zazwyczaj, ale wcale nie można go było za to winić. W końcu gdy tylko udało mu się zapaść, odnaleźć swój umysł w stanie spokojnej pustki, każdy najmniejszy szmer w fizycznym świecie wyrwać go potrafił z powrotem. Siedział już tam więc dobry kwadrans, twarz przysłaniając dłonią i siłą dusząc resztki swojego rozsądku.

Niewiele jednak ta jego czujność mu dała. Anioły w końcu potrafiły poruszać się bardzo cicho, stopy unosząc milimetry nad ziemią, a więc nie zdążył w porę wyczuć obiektu swoich gorących modlitw.
Z jego obecności zdał sobie dopiero sprawę, gdy usłyszał przerażony pisk i wrzask Flagi:

- Nie ruszaj się!

Gomory i Flaga wypadli ze swoich ukryć i rzucili się na anioła, który zdołał jedynie wydać ten niezbyt godny wojownika odgłos. Przyszpilili go do ściany za ramiona, każdy po jednej stronie, uważając by nie oberwać żadnym z jego wielu błękitnych skrzydeł w twarz.
W tym akurat byli już doświadczeni.

Edward oglądnął się przez ramię, aby zobaczyć jak Asmodeus dumnie wyprostowany staje przed szamotającym się aniołem, niczym szef mafii.

- Gabryś! - powitał go radośnie. - Bądź spokojny ty mój skarbie. Chcemy tylko przyjaznej konwersacji.

- Tak, jasne - prychnął Gabriel, który teraz wcisnął się mocniej na ścianę, byle z daleka od księcia. - Fragment, gdzie rzuciliście mną na ścianę był bardzo przyjazny!

- Nie „rzuciliśmy" tylko... delikatnie pchnęliśmy w jej stronę. - Asmodeus potrząsnął głową. - Mniejsza, przestań się mazgaić i posłuchaj co mamy do powiedzenia.

Słysząc to Gabriel na moment przestał wierzgać i zerknął na dużo wyższego demona, twarz skrywając za małymi parami skrzydeł z tyłu jego głowy.

- Czego chcecie? - spytał, strach skrywając za zaciętym tonem.

- Musimy sprowadzić do domu pewnego demona, a ty - palec wsunął pod jego brodę, by delikatnie ją unieść - pomożesz nam go znaleźć.

Gabriel widocznie zmieszał się.

- Przecież... wypędzanie demonów to działka Mikaela.

- Ale nie będziemy tu przecież sprowadzać wodza zastępów! - Asmodeus pstryknął go w czoło. - Myśl Gabi! Raz w życiu myśl!

Gabriel nadal był zbyt zaskoczony całym tym atakiem, aby pomyśleć rozsądnie. W końcu mógł bez większego odepchnąć od siebie te dwa demony, gdyby tylko użył swoich skrzydeł i kilku komórek mózgowych.
Zamiast tego jednak, jego uwaga skupiła się na Edwardzie i zmarszczył brwi.

- Wy... opętaliście księdza?

- Poniekąd - odparł szybko Asmodeus i znowu łapiąc go za brodę, odwrócił jego twarz w swoją stronę.

Strzelajmy W SzczuryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz