bez pośpiechu

73 1 0
                                    

Słyszano, że jak spadał deszcz,
on stał wtedy w bezruchu.
Był jak krzyczący niemowa,
kaleka co nie ma słuchu.
Zagubiony w myślach,
myśląc o swoim duchu.
Z zimna drży i nie wie sam czemu
chciałby złapać powietrza,
lecz akurat nie ma w nim tlenu.
Chciałby zrobić krok,
ale stopa martwa.
Ktoś wyprowadza cios,
przechodzi przez gardę - ciut za mało twarda.
Kiedyś widziano w nim tyle dobrego,
ale nikt już nie widział go do dnia dzisiejszego.
Każdy zapomniał, wtem wspomniał ktoś o nim,
gdy w karczmie ktoś właśnie rozpalał tu komin.
Pijąc odrobinę trunek za mocny.
Nikt nie chciał słuchać,
bo temat już inny był bardziej owocny.
Pierwszy nagle w lekkiej represji,
podniósł kieliszek, gdyż sam był w depresji.
Drugi też wstał, bo sam miał omamy
i trzeci powiedział on cham i ja cham,
przy stole są chamy
i wokół też chamy,
my dziady tak mamy.
Czwarty miał grymas jakiś na twarzy,
w sumie to wstanie, bo też słów nie waży.
Piąty patrząc na wszystkich tych braci,
chce wypić i on bo i tak nic nie traci.
Szósty ich kompan co nigdy nic nie pił,
wypija on też,
bo śmierć widząc w oczach,
centymetrem ją mierzył.
W karczmie, wtem wrzasnęło nagle stu woja.
Każdy z nich krzyknął.
- gdzie miecz ? jego zbroja?
Poszli do niego i wszak zrozumieli,
że brata lepszego, jak on to nie mieli.
Ten wstał.
Deszcz padał.
Przywitał z osobna.
Twarz taka sama, ale już nie podobna.
Bratem wam jestem, lecz niebo mi bliższe.
Bliższy mi wiatr, co w ucho mi świszcze.
Bliższe poranki, co cicho mnie budzą,
niż gonić za burdą czy raczyć się butlą...
Bliższe mi dni, a były dalekie.
To wszystko co otacza, mnie to czyni człowiekiem.
Odszedł po cichu, księżycu śpiewając,
księżyc się cieszył, piosenkę kochając.

Karygodnie Trochę Trudna PoezjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz