Wsłuchuje się w jej głos i od razu wiem, że cierpi.
Nie lubię wtedy z nią być.
Chciałbym nie słuchać, nie patrzeć, nie czuć.
Chciałbym o niej zapomnieć, chociaż jestem oko w oko.
Paradoksalnie chce uczynić ją szczęśliwą ale nie potrafię.
Najgorsze, że to wszystko akceptuję.
Muszę opuścić pomieszczenie.
Nie mogę zostać.
Muszę wyjść, chodź tak bardzo pragnę z nią wtedy być.
To ona nadała sens mojemu życiu i to ona jest dalej moim życiem.
Więc dlaczego nic nie czuje, mam tylko empatyczne uczucie cierpienia
i własną pustkę, przez którą czuję się jak ostatnie zombie,
zostałe na planecie po apokaliptycznym końcu świata.
Nikogo więcej w okół.
Nie wiem.
Być może ostatnia cząstka wrażliwości tuli moją poszarpaną duszę,
ale przecież to ona cierpi a nie ja.
Nie czuje do niej nic oprócz małego sentymentu przez ułamek sekundy kiedy otwieram pokój.
Nic oprócz tego.
Choćbym się starał to jestem pogrążony.
Pogrążony przez dragi i własny ból.
Idealne połączenie.
Ona cierpi, ja czuje ból.
Gdy bym umiał to bym się z tego śmiał.
Ale muszę wyjść.
Tłumaczę sobie, że tak ma być.
Może to jakaś próba?
Tylko czemu nie potrafię wyciągnąć z niej żadnej lekcji?
Dla tego, że jest zbyt ciężka? A ja nie gotowy? zbyt słaby?
Przecież dla innych jestem silny,
bo mam mocny łeb do chlania i
potrafię chodzic po mieście kilka dni.
Chce i nie potrafię.
A może nie chce i dla tego.
Nie pytam o nic.
Po prostu wchodzę do pokoju i patrzę na nią przez dłuższą
sekunde i zaraz wychodzę.
Nie jest lekko jej i mnie. Może ona to rozumie i dla tego tak cierpi.
Nie chce już patrzeć. Sekunda z każdym dniem zamienia się w coraz mniejszą i mniejszą.
Niedługo w ogóle nie wejdę do jej pokoju i zostawię ją w głębinach jej własnego cierpienia.
Osobiście nie będę cierpiał, będę dalej robił to co robie.
Alkohol, coś sypkiego i szybkiego do nosa by coś poczuć.
Pierwiastek szczęścia,
który kiedyś dawała mi moja Elizabeth.
Nie chce się nad nią litować, choć za każdym razem kraja sie i tak poszarpane me serce.
Wiem, że będzie wdzięczna jak wyjdę.
A ja nie będę patrzył na nią jak zalewa sie łzami.
Największy ze śmieci z innymi śmieciami w tym czasie bedzie się raczył mocnymi trunkami.
Śpiewająco.
I nachodzi moją myśl teoria. Słuchajcie bo to bomba.
Jeżeli wszyscy ludzie to śmiecie a ja jestem największym z nich,
to mnie to poniża czy wywyższa?
Do tej pory szukam na to odpowiedzi.
Staram to sobie wyjaśnić bo
gdy na nią patrzę to czuje poniżenie,
jednak gdy jestem z resztą podobnych do mnie, często mnie to wywyższa.
Tylko śmiać się z tego paradoksalnie do jej łez.
Nie obchodzi mnie to, nie obchodzi mnie nic tylko opuścić niegdyś ciepłe ściany mojego.
Nie. Naszego mieszkania,
po których został tylko wielki chłód i to do tego kurwa z mojej winy.
Jestem jej świadomy jak by ktoś kurwa pytał.
Nie.
Nie chce o tym myśleć.
Liczy się tylko to, że moja głowa zachowuje się jak by nigdy nie była chora.
Dla tego pije, dla tego ćpam. Ból, pustka w sercu i
chwila szczęścia by poczuć się wolnym od wszystkich problemów.
A najlepsze, że od tych odczuć
(bo nie można tego nazwać głębszymi uczuciami)
można sie uzależnić.
I jeszcze moje pijackie i ćpuńskie natchnienie,
po którym mogę pisać co raz to kolejne teksty.
Jestem nikim i niczym do tego do niczego.
Jestem.
A może wcale mnie już nie ma.
Krzycząc Elizabeth rzucił wódką o ścianę i krzyknął w rozpaczy a potem wciagnął kreskę.
CZYTASZ
Karygodnie Trochę Trudna Poezja
Poetry(Jestę poetę) Kamil bo tak mnie nazwano. Moją poezje nazwij proszę jak chcesz :) Ja nazywam ją poezją surrealistyczną, ale są wiersze też inne oczywiście. Byłbym wdzięczny za jakąkolwiek reakcje.