Potwór z Miasta Mateusza.

20 1 0
                                    


Wsłuchuje się w jej głos i od razu wiem, że cierpi.

Nie lubię wtedy z nią być.

Chciałbym nie słuchać, nie patrzeć, nie czuć.

Chciałbym o niej zapomnieć, chociaż jestem oko w oko.

Paradoksalnie chce uczynić ją szczęśliwą ale nie potrafię.

Najgorsze, że to wszystko akceptuję.

Muszę opuścić pomieszczenie.

Nie mogę zostać.

Muszę wyjść, chodź tak bardzo pragnę z nią wtedy być.

To ona nadała sens mojemu życiu i to ona jest dalej moim życiem.

Więc dlaczego nic nie czuje, mam tylko empatyczne uczucie cierpienia

i własną pustkę, przez którą czuję się jak ostatnie zombie,

zostałe na planecie po apokaliptycznym końcu świata.

Nikogo więcej w okół.

Nie wiem.

Być może ostatnia cząstka wrażliwości tuli moją poszarpaną duszę,

ale przecież to ona cierpi a nie ja.

Nie czuje do niej nic oprócz małego sentymentu przez ułamek sekundy kiedy otwieram pokój.

Nic oprócz tego.

Choćbym się starał to jestem pogrążony.

Pogrążony przez dragi i własny ból.

Idealne połączenie.

Ona cierpi, ja czuje ból.

Gdy bym umiał to bym się z tego śmiał.

Ale muszę wyjść.

Tłumaczę sobie, że tak ma być.

Może to jakaś próba?

Tylko czemu nie potrafię wyciągnąć z niej żadnej lekcji?

Dla tego, że jest zbyt ciężka? A ja nie gotowy? zbyt słaby?

Przecież dla innych jestem silny,

bo mam mocny łeb do chlania i

potrafię chodzic po mieście kilka dni.

Chce i nie potrafię.

A może nie chce i dla tego.

Nie pytam o nic.

Po prostu wchodzę do pokoju i patrzę na nią przez dłuższą

sekunde i zaraz wychodzę.

Nie jest lekko jej i mnie. Może ona to rozumie i dla tego tak cierpi.

Nie chce już patrzeć. Sekunda z każdym dniem zamienia się w coraz mniejszą i mniejszą.

Niedługo w ogóle nie wejdę do jej pokoju i zostawię ją w głębinach jej własnego cierpienia.

Osobiście nie będę cierpiał, będę dalej robił to co robie.

Alkohol, coś sypkiego i szybkiego do nosa by coś poczuć.

Pierwiastek szczęścia,

który kiedyś dawała mi moja Elizabeth.

Nie chce się nad nią litować, choć za każdym razem kraja sie i tak poszarpane me serce.

Wiem, że będzie wdzięczna jak wyjdę.

A ja nie będę patrzył na nią jak zalewa sie łzami.

Największy ze śmieci z innymi śmieciami w tym czasie bedzie się raczył mocnymi trunkami.

Śpiewająco.

I nachodzi moją myśl teoria. Słuchajcie bo to bomba.

Jeżeli wszyscy ludzie to śmiecie a ja jestem największym z nich,

to mnie to poniża czy wywyższa?

Do tej pory szukam na to odpowiedzi.

Staram to sobie wyjaśnić bo

gdy na nią patrzę to czuje poniżenie,

jednak gdy jestem z resztą podobnych do mnie, często mnie to wywyższa.

Tylko śmiać się z tego paradoksalnie do jej łez.

Nie obchodzi mnie to, nie obchodzi mnie nic tylko opuścić niegdyś ciepłe ściany mojego.

Nie. Naszego mieszkania,

po których został tylko wielki chłód i to do tego kurwa z mojej winy.

Jestem jej świadomy jak by ktoś kurwa pytał.

Nie.

Nie chce o tym myśleć.

Liczy się tylko to, że moja głowa zachowuje się jak by nigdy nie była chora.

Dla tego pije, dla tego ćpam. Ból, pustka w sercu i

chwila szczęścia by poczuć się wolnym od wszystkich problemów.

A najlepsze, że od tych odczuć

(bo nie można tego nazwać głębszymi uczuciami)

można sie uzależnić.

I jeszcze moje pijackie i ćpuńskie natchnienie,

po którym mogę pisać co raz to kolejne teksty.

Jestem nikim i niczym do tego do niczego.

Jestem.

A może wcale mnie już nie ma.

Krzycząc Elizabeth rzucił wódką o ścianę i krzyknął w rozpaczy a potem wciagnął kreskę.

Karygodnie Trochę Trudna PoezjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz