Rozdział 24

4.1K 194 157
                                    

,,And we lost a lot of things in the fire" 

— The Weeknd, Gesaffelstein, Lost in the fire 

Vitale

Tym razem siedziałem na tylnym siedzeniu samochodu obok ojca i Normano, obserwując widok deszczowego Nowego Jorku. Opartą o podłokietnik ręką podtrzymywałem swoją głowę, czując melancholię płynącą z tego miasta. Podróż zajęła ponad dwie godziny lotu samolotem i w tym czasie nie myślałem o nikim innym poza Lilianą i dającym się we znaki bólem pleców. Nie znałem Marii Costello, ale swoim heroicznym czynem sprawiła, że czułem do jej osoby szacunek i powagę. Czarny krawat upijał mnie pod szyją, ale nie mogłem go poluzować, bo tylko to sprawiało, że byłem w stanie myślami powrócić do rzeczywistości.

— Wymagam od was obu stosownego zachowania — powiedział z naganą w głosie Emiliano. Nawet nie odwróciłem głowy w jego kierunku, choć to oznaczało brak szacunku. — Zrozumiano?

— To pogrzeb, nie wesele — prychnął consigliere.

— Nie zmienia to faktu, że gdybyś mógł, to przespałbyś się z każdą ładną kobietą — kontynuował ojciec. Usiadłem prosto i lekko się wychyliłem, żeby spojrzeć na Normano.

— Czy to coś złego, że mam słabość do pięknych kobiet i potrafię je docenić? — fuknął mój przyjaciel z uniesionymi brwiami.

— Będziemy się dobrze zachowywać — przerwałem ich sprzeczkę. Dojeżdżaliśmy już pod cmentarz, a nie chciałem, żeby z małej potyczki przeszli do walki na noże. To było w stylu Normano. Ojca w sumie też.

Cmentarz w Nowym Jorku był inny niż ten w Chicago. Głównie dlatego, że przesiąkał smutkiem. U nas składał się on z dużych krypt, gdzie mogliśmy pochować nawet całą rodzinę, a tutaj cała wkładane w trumny trafiały bezpośrednio w ziemię i jedynie nagrobek informował, kto akurat spoczywał tuż obok stóp.

Otworzyłem czarny parasol po wyjściu z samochodu, podobnie jak Normano i Emiliano, a potem stanęliśmy w kolejce, żeby wejść na cmentarz, bo przed bramą ochroniarze sprawdzali czy nikt nie wnosił broni. Miałem zamiar zdać pistolet i jeden z większych noży, ale ten mały wolałem mieć pod ręką, szczególnie, że doszły mnie słuchy o tym, że Maria Costello przed laty uciekła z Sycylii, aby poślubić Nicolasa, a tamtejsza mafia nie odpuszczała tak szybko. Zresztą żadna mafia szybko nie odpuszczała.

— Proszę oddać swoją broń tutaj — powiedział grobowym tonem jakiś mężczyzna, gdy doszliśmy pod bramę. Normano bez wahania położył swoje dwa noże i pistolet, ale wiedziałem, że miał jeszcze co najmniej jeden nóż, swój ulubiony karambit. Ojciec położył dwa pistolety, choć trzeci ukryty miał w kieszeni marynarki. Nigdy nie przepadał za białą bronią.

— Kierujcie się w prawą stronę, tam będzie stał jeden z ochroniarzy, który wskaże wam drogę — zakomunikował drugi z nich. Emiliano skinął głową i ruszył w przód.

Deszcz wciąż lał się z nieba, jak szalony, a wiatr smagał policzki nieprzyjemnymi podmuchami. Było dość cicho i spokojnie i nawet natrętni dziennikarze tego nie zakłócali. Czułem ten smutek bijący od wszystkich ludzi, choć pewnie połowa z nich jedynie udawała i wylewała krokodyle łzy. To właśnie tego typu osób nienawidziłem, nieszczerych, ale ładnych z zewnątrz. Tego także się obawiałem, gdy poznałem Lilianę. Że będzie przesiąkniętą sztucznością manipulantką, ale na szczęście moje obawy były bezpodstawne, bo Nicolas Costello dobrze wychował swoją córkę.

Zobaczyłem ją, gdy zbliżaliśmy się do miejsca pochówku. Jeden z ochroniarzy Costello nas tu prowadził, może nawet coś mówił, ale dla mnie to się nie liczyło. Kiedy zobaczyłem bladą twarz, którą otaczały złociste włosy spięte na głowie w jakiś wyszukany sposób i w czarnej koronkowej sukni z długim rękawem, czas jakby się zatrzymał. Liliana stała z opuszczoną głową, patrząc na dół w ziemi, gdzie miała zostać opuszczona trumna. Gabriel stał obok niej, patrząc na mnie bez wyrazu i trzymał parasol, ale ani Lily, ani jej ojciec go nie przyjęli. Dziewczyna trzymała pod rękę swojego capo, nie kryjąc bólu związanego ze stratą matki.

L'amoreOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz