Nie było dla niego niczym dziwnym, gdy wyrwał się ze snu i niebo nadal miało głęboko granatowy kolor, a spóźniający się zegarek równo o szesnaście minut wskazywał trzecią osiem. Cóż, jak na odpoczynek trwający jedynie dwie godziny był naprawdę wypoczęty. Brak zdziwienia towarzyszył mu gdy zwlekł się ze skrzypiącego łóżka – miał świadomość, że koniec końców powróci do swojego cyklu pod tytułem „brak snu, brak snu, pięć godzin" i nie próbował tego jakkolwiek roztrząsać. Tak to wyglądało i nie mógł nic na to poradzić, więc przywykł. I nauczył się żyć z wiecznym zmęczeniem, rozdrażnieniem i nachalnie zamykającymi się powiekami.
Złapał za niebieską paczkę papierosów, wygrawerowaną zapalniczkę – którą w międzyczasie oddał mu Jäger – i wiszącą na stojącym wieszaku za dużą koszulę w szarą kratę. Narzucił ją sobie niedbale na ramiona, próbując przy okazji nie upuścić trzymanych przez siebie rzeczy. Po omacku przeszedł przez jeszcze słabo znany sobie pokój, potem otworzył drzwi, co strzyknęły dziwnie, jakby miały zaraz się rozpaść. Levi skrzywił się nieco na ten dźwięk. Poranna, prawie codzienna migrena dawała o sobie znać, a dzielił go jeszcze cały salon do wyjścia. A gdy w końcu postawił stopę na zewnątrz i usiadł na schodku, w końcu westchnął ciężko, aż wzdrygnął się cały.
Nie wiedział zbytnio, w którym momencie odpalił papierosa i zdążył wypalić połowę. Robił to już tak machinalnie, jakby zapalenie końcówki tej śmiesznej zwijki z tytoniem było tym samym co założenie munduru. I w tym momencie powinien zacząć się martwić, że jego organizm nie odczuwa wyraźnej zmiany po jednym, po dwóch prędzej. Że przecież palacze częściej chorują, a on na to pozwolić sobie nie mógł. Szczerze – było mu to jednak obojętne. Nie świeciła u się czerwona lampka na myśl o tym. Nie było zdenerwowania. Nie było bojaźni czy strachu. Była jedynie czysta, a zarazem cierpka akceptacja. Znudziło mu się ślepe wierzenie, że kiedyś uda mu się wyjść z tego przebrzydłego uzależnienia. Choć z zapachem papierosów nie wiązało się żadne przyjemne dla niego wspomnienie, bo dzieciństwo w podziemiu całe było spowite dymem ze szlugów, tak było w tym coś...znajomego. Coś, co pamiętał.
Bo niewiele rzeczy pamiętał.
Tamten okres mógł określić dwoma zdaniami: „wiem, że było" i „wiem, że nic więcej nie wiem". Za każdym razem, gdy próbował sam zmusić się do przypomnienia sobie czegokolwiek z lat, gdy był smarkiem biegającym po oszczanych ulicach miasta podziemnego, kończyło się zagubieniem w czarnej plamie niewiedzy i ogromnej frustracji. Bo jak to można nie wiedzieć niczego? I nie chodziło o dokładne adresy, trudne nazwiska, kolory obdartych zabawek, ulubione ubrania kupione za grosze, jak wabił się ten pies, co zawsze kręcił się koło sklepu. Mimo tego, ciarki obrzydzenia przechodziły mu po plecach gdy myślał o swoim dzieciństwie i co tam się działo. Jakby jego umysł podpowiadał mu, by się tym nie interesował. Zapomniał do reszty. Bycie małolatem, puszczonym wolno w takim miejscu nie mogło być niczym dobrym, a Levi miał tego świadomość. Ale bolało. Bolało cholernie, że nie wiedział o sobie podstawowych spraw. Chociażby...jak miała na imię jego mama.
CZYTASZ
⟬✑⟭ Zanim Upadniesz | Eren&Levi
FanfictionNiewiele jest osób, które mogą poszczycić się predylekcją kaprala Levi'a. „Zimny drań' - to określenie pada często z ust żołnierzy nieświadomych rzeczywistej natury bruneta. Prawdą jest, że owa persona bywa brutalna i oschła, lecz zdjąwszy skórę gru...