Noc była dość ciepła i wietrzna. Gałęzie drzew uginały się lekko pod naporem wietrzyku, który frywolnie przemykał między nimi, zapraszał liście do tańca i odlatywał co dalej, co szybciej i gubił się w ciemnym borze, gdzieś w krzakach, może ściółce, którą zdążył jeszcze nadszarpnąć. Księżyc świecił wtedy niewyobrażalnie jasno – jaśniała jego tarcza na gwieździstym niebie, aż prosząc, aby posłać jej jedno spojrzenie, ale takie długie, przesiąknięte podziwem. Widocznie górowała nad uśpionym, leśnym krajobrazem, otaczając go swoistą pierzynką.
Było parę minut po pierwszej w nocy, gdy generał, razem z paroma żołnierzami, zajechał na zamkowe podwórze. Konie zarzuciły zmęczonymi łbami, a ich kopyta uderzając o bruk wydały charakterystyczny klekot, który odbił się głośno od obdrapanych, wysokich ścian budynku. Ze środka, naraz wypadło paru kadetów – od razu przejęli konie i z sennym uśmiechem obiecali, że napoją je i doprowadzą do porządku. Zrobił się niezły hałas. Młodziki wołały się nawzajem, a to latały do studni po wodę czy nosiły siano. Blondyn, trochę otępiały od braku snu, tylko upewnił się, że nie potrzebują pomocy i ruszył od razu do swojego pokoju. Jedyne, o czym wtedy myślał to by okryć się kołdrą i odespać wszystkie stresy, których najadł się w mieście. Ta cholerna żandarmeria, jak nikt, potrafiła wyciągnąć z niego wszelkie siły, fizyczne i psychiczne. Wychodząc z każdego spotkania czuł się, jakby postarzał się z dziesięć lat. I jakby ktoś walnął mu obuchem w potylicę. Niby elita, a zachowaniem zniżali się do poziomu dzieci w piaskownicy, kłócących się o łopatkę.
Jedna z konferencji, na której pojawiły się znane, poważane persony, przypominała ulicę targową. Co wyżsi dostojnicy, posłani przez króla, przekrzykiwali się, rzucali w siebie wyzwiskami, ktoś się nawet pobił – a to wszystko przez ostatnio wprowadzony podatek od hodowli bydła, która stawała się coraz bardziej nieopłacalna – ciśnienie w końcu sprawiło, że puściły im nerwy. Zwolennicy podatku dostali poważne manto od przeciwników.
Wojskowi nie byli gorsi – oni akurat pozostawali w sferze słów. Kłócili się o to, co działo się przez ostatnie miesiące – oczywiście padło nazwisko Erena. Erwin niemal od razu przypomniał zgromadzonym odbicie Trostu, jego niemal głupią ufność wobec dowództwa i to, iż nie mając kompletnie pojęcia o swojej umiejętności, w jaki sposób działa, postanowił ruszyć z pomocą, mając świadomość, że sam może umrzeć. Skutecznie uciął temat, ale nie powstrzymało to reszty do dalszych kłótni o jakieś inne bzdety. Smith i Pixis, którzy siedzieli koło siebie i potem byli jakoś poza tym całym hałasem, plotkowali na temat nowo wypuszczonego wina z Królewskiej Winiarni. Podobno było wyśmienite.
Erwin zdecydował, iż wrócą dzień wcześniej – znudziło mu się agresywne rozstrzyganie, czy oszczędzenie Erena to był dobry wybór. Nie mógł znieść ciągłych pasywno–agresywnych tekstów kierowanych w stronę jego korpusu, a już kompletnie nie tolerował życzenia śmierci Jägerowi. Jeżeli Żandarmeria miała ochotę cały czas psuć sobie nerwy, to nie miał nic przeciwko – byle, żeby nie wciągali w to jego ludzi.
CZYTASZ
⟬✑⟭ Zanim Upadniesz | Eren&Levi
FanficNiewiele jest osób, które mogą poszczycić się predylekcją kaprala Levi'a. „Zimny drań' - to określenie pada często z ust żołnierzy nieświadomych rzeczywistej natury bruneta. Prawdą jest, że owa persona bywa brutalna i oschła, lecz zdjąwszy skórę gru...