Franz przez całą swoją karierę w Żandarmerii wyrobił sobie jedną, żelazną zasadę - praca to praca i tu miejsca na sympatię czy, daruj boże, współczucie nie było. Ta nieskomplikowana zasada ułatwiła mu życie, gdzie nie wczuwał się zbytnio w sytuację drugiego człowieka. Co zostało polecone, miało być zrobione. Ot, co. Czy czasem dręczyły go przez to wyrzuty sumienia? Nie użyłby słowa dręczyły, raczej nachodziły. Przecież nie był socjopatą, psychopatą też nie. Po prostu praca wymagała od niego stalowego serca i twardej dupy, więc musiał się dostosować. Poza tym, to nie on właśnie tłukł rzekomego Erena Jägera w łazience za zamkniętymi drzwiami. Nigdy nie rwał się do bicia ani mordowania. To nie było w jego stylu. Nie lubił babrać się w cudzej krwi, ślinie czy szczynach. Preferował metody mniej inwazyjne.
Gwizdał sobie pod nosem, ignorując skomlenie dzieciaka z bólu. Musiał czymś zająć myśli, bo wypełnianie raportów nie wystarczało w tamtym momencie. Ale przyznał sam sobie, że chłopak był jak skała. Niewielu przeżyło trzy godziny w tamtej łazience, nie mówiąc już o osobach w podobnym mu wieku. Tamci padali po piętnastu minutach góra. Później trudno było się połapać, który szczyl był który. Ciała szybko puchły po takiej śmierci.
Często się zastanawiał, czemu jego przełożona, Emilia Krauser, tak lubowała się w katowaniu. Nieobce było jej ściąganie skóry z jeszcze żywych ludzi, tłuczenie metalową pałką po nerkach, miażdżenie rąk drzwiami, lanie na twarz wrzącej wody - i tak siedział, zastanawiał się, aż w końcu doszedł do wniosku, że niektórzy się po prostu tacy rodzą. Pełni nienawiści, chęci krzywdzenia i podżegani wieczną złością, idą przez życie i zostają katami, mordercami ubranymi w wyprasowane mundury i nie muszą martwić się o ewentualne konsekwencje, bo przecież robią to dla sprawy.
Bał się tej kobiety. Bał się jej jak niczego innego na tym świecie. Głównie przez nią jeszcze nie założył rodziny. Wiedział, że jeśli zdecydowałby się odejść z roboty przez takowe sprawy, Krauser byłaby w stanie zabić i jego partnerkę i jego przyszłe dziecko - byle by wrócił do niej, do Żandarmerii. Wiedział o niej za dużo. Cóż, jego praca ograniczała się wyłącznie do oglądania martwych ciał, wywożeniu ich za miasto i chowaniu w miejscach, gdzie nikt ich nie byłby w stanie znaleźć, więc zbytnio nie mógł na nic narzekać. Jednak to też swoje robiło, miało specyficzny impakt. Franz miał wrażenie, że został doszczętnie obdarty ze zdolności odczuwania czegokolwiek oprócz strachu, obrzydzenia i złości. Była jeszcze zupełna obojętność na otaczający go świat. Bo jak inaczej można by było funkcjonować w takiej robocie i nie oszaleć? Wzdrygnął się.
Krauser była właśnie w trakcie łamania Erenowi nogi. Chrobot kości słyszalny był aż tu, gdzie siedział. Zemdliło go. Pokręcił głową. Nie mógł się rozpraszać. Przecież takie rzeczy to była dla niego norma. Dzieciak i tak umrze, nie on pierwszy i nie ostatni. Na tamtą Christę też przyjdzie pora znając życie. W tej nocy nie było niczego dziwnego. Co wieczór z gabinetu podpułkownik Krauser słychać było krzyki, płacz, huki i wystrzały ze strzelb - a Franz siedział w samym tego środku. Potem wyciągał ciała...i tak zamykało się błędne koło, powtarzające się w usraną nieskończoność.
CZYTASZ
⟬✑⟭ Zanim Upadniesz | Eren&Levi
FanfictionNiewiele jest osób, które mogą poszczycić się predylekcją kaprala Levi'a. „Zimny drań' - to określenie pada często z ust żołnierzy nieświadomych rzeczywistej natury bruneta. Prawdą jest, że owa persona bywa brutalna i oschła, lecz zdjąwszy skórę gru...