Rozdział 21 - Mecz

542 22 8
                                    

Wraz ze zdenerwowaną drużyną kierował się na śniadanie do Wielkiej Sali. Mecz miał się odbyć za niecałe dwie godziny, a oni byli tak bladzi, jakby szli na ścięcie głów. W wejściu powitały ich wiwaty Gryfonów, co przyczyniło się do tego, że Dominic zzieleniał, a Colin zachwiał się lekko, jakby miał zemdleć. Harry próbował utrzymać spokój, ale serce tłukło mu się w piersi. Jego pierwszy mecz jako kapitan... Nie chciał zacząć swojej kariery wielką porażką, a tego właśnie się teraz obawiał, chociaż wcześniej nie miał żadnych wątpliwości, że wygrają. Widok Syriusza i Remusa wcale mu nie pomógł. Przeciwnie. Chociaż przygotował się, że prawdopodobnie przybędą, to wszystkie wnętrzności skręciły mu się gwałtownie, kiedy pomyślał sobie, że zbłaźni się na całej linii, jeśli przegrają.

Pierwszy raz od dawna usiadł bez towarzystwa ekipy. Smętnie mieszał w kubku kawy, namawiając drużynę, by coś zjedli, bo inaczej pospadają z mioteł. Próbowali, ale pewnie czuli nie lepiej od niego.

Niespodziewanie przysiadła się do nich Hermiona z wielkim uśmiechem.

— Słyszałam, że w Ravenclawie drużyna jest tak zdenerwowana, że non stop się kłócą i następuje mały rozłam — szepnęła do Harry'ego, choć na tyle głośno, że pozostali zawodnicy ją usłyszeli.

Podnieśli na nią spojrzenia, w których zatliła się nadzieja.

— Jeśli tak, to nie będą się w ogóle dogadywać — stwierdził cicho Paul.

Zapanowało małe poruszenia, a Kobra patrzył na Hermionę. Oj, mała kłamczucha.

— Trochę ubarwiłam — szepnęła do niego, żeby nikt poza nimi tego nie słyszał.

Zaśmiał się lekko, a ona pokazała zęby w uśmiechu. Zerknął w sufit. Niebo było zachmurzone, a to całkowicie im sprzyjało. Musiał jeszcze ocenić, czy wieje wiatr, ale to już na błoniach. Gryfoni co chwilę rzucali im słowa otuchy, na co uśmiechali się trochę nerwowo, choć po wiadomości Hermiony byli już bardziej spokojni.

Po jakimś czasie Kobra stwierdził, że czas wielki się zbierać, więc ruszyli do wyjścia. Na błoniach doszli do wniosku, że pogoda jest idealna do quidditcha, gdyż nie było najmniejszego wiatru. W szatni przebrali się w odpowiednie ubrania. Ktoś zapukał.

— Panie kapitanie, do ciebie — wyszczerzył się Zeus, który otworzył drzwi.

Kobra pacnął go w łeb i wyszedł. Niedaleko czekali na niego Missy, Milka i Dexter w towarzystwie Łapy i Lunatyka. Zanim zdążył do nich podejść, usłyszał znajome:

— Potter!

— Tylko spokojnie — powiedział do siebie. — Czego, Young?

— Chciałam ci życzyć powodzenia — uśmiechnęła się szeroko, a on uniósł brwi. — Będę ci kibicować, gdy spadniesz z miotły albo ktoś walnie ci z pałki — wyszczerzyła się diabelnie. — Sprawisz mi dużą radość, gdy przeleżysz sporo czasu w Skrzydle Szpitalnym i nie będę musiała cię oglądać. No i nie będę miała szlabanów spowodowanych przez ciebie.

Kobra prychnął.

— Jeśli chciałaś pokazać, jak bardzo się o mnie martwisz, to ci nie wyszło. A teraz, z łaski swojej, spadaj stąd.

Uniosła głowę, zadzierając nos z uśmiechem.

— Miłego spadania.

— Spadnę z przerażenia, jak ciebie zobaczę.

— To będę blisko, nie przejmuj się. — I ruszyła do wyjścia pod jego spojrzeniem.

— Nie zobaczę cię wśród wysokiego — zaznaczył — tłumu, karzełku. — Nie odwróciła się i nie zatrzymała, ale uniosła rękę ze środkowym palcem skierowanym w jego stronę. Parsknął śmiechem. — Bo dotkniesz sufitu.

Harry Potter i Drugie ObliczeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz