Rozdział 2 - Pomocna dłoń

863 30 6
                                    

Harry spojrzał na dom, który znajdował się naprzeciwko niego. Miał obawy dotyczące powrotu. Wielokrotnie myślał o ucieczce z tego miejsca, ale nie mógł i dobrze o tym wiedział. W najbliższym czasie miał zamiar to zmienić i pokazać wszystkim, kim tak naprawdę jest i co się skrywa pod maską. Pokaże drugie oblicze, jak to nazwał Dexter. Z kieszeni wyciągnął okulary, które nałożył na nos. Od dawna ich nie potrzebował, ale nosił je dla niepoznaki. Rozejrzał się po placu, a następnie uśmiechnął z ironią, kręcąc lekko głową, kiedy zobaczył nogi pijanego Fletchera w krzakach. Ochrona od siedmiu boleści – prychnął w myślach.

Ściągnął pelerynę-niewidkę i schował ją pod bluzę. Spojrzał ponowie na swój dom. Aż parsknął na to stwierdzenie. On nie uznawał tego miejsca za dom, przynajmniej nie swój. Raczej koszmar z dzieciństwa.

— Kiedyś wszystkiego pożałujesz, obiecuję ci to — szepnął i nacisnął na klamkę.

Uchylił cicho drzwi, mając nadzieję, że wszyscy śpią. Nawet po ich zamknięciu był tak samo czujny. Nadepnął na pierwszy schodek, który skrzypnął przeraźliwie. Zamarł, kiedy usłyszał, że drzwi od salonu otwierają się za nim.

— O której to się wraca, gówniarzu?

Przełknął ciężko ślinę, a serce zaczęło bić mocniej. Spotkanie z wujaszkiem było nieuniknione, ale miał jednak złudną nadzieję na późniejszą rozmowę.

— Dajemy ci dach nad głową...

— Pod mostem też jest dach — mruknął pod nosem.

— ... pożywienie...

— Bezpańskie psy jedzą więcej.

— ... ubrania...

— Chyba szmaty.

— ... a ty tak się odwdzięczasz? — syknął pełen wściekłości.

— A co? Mam się niby przed wami jeszcze kłaniać? — warknął cicho, odwracając się w jego stronę.

— Mogliśmy oddać cię do domu dziecka, niewdzięczny bachorze, więc powinieneś być nam wdzięczny!

— To trzeba było! Tam bym miał sto razy lepiej niż tutaj!

Vernon chwycił go za przód bluzy i szarpnął mocno, lecz Harry zdołał utrzymać równowagę, patrząc w jego zdenerwowaną twarz. W następnej chwili poczuł ból w plecach, który rozszedł się wzdłuż kręgosłupa, kiedy uderzył w ścianę.

— Takie pyskówki zachowaj dla swojego kundlowatego chrzestnego!

Serce podeszło mu do gardła, a w oczach pojawił się ból, który został zastąpiony furią.

— Nie waż się tak o nim mówić — syknął.

— A gdzie on jest? Jeszcze cię stąd nie zabrał? No tak, przecież zdechł — zaśmiał się opętańczo.

— Zamknij się — warknął, przełamując drżenie głosu.

Zacisnął pięść, lecz nie odważył się nic zrobić. Poczuł, że coś wbija mu się w plecy. Dopiero po chwili zorientował się, że to pistolet. Podniósł lekko rękę, by sięgnąć po niego. Ale nie potrafił. Opuścił dłoń, lecz Vernon zauważył ten ruch i mylnie go zinterpretował.

— Chciałeś podnieść na mnie rękę, śmieciu? — warknął i zepchnął go ze schodka, a on wpadł na szafkę.

Mężczyzna podszedł do niego bliżej, a Harry nie miał odwagi stanąć w swojej obronie.

— Spóźnia się już prawie pół godziny.

— Szefunio, jedźmy po niego, bo czuję, że to wina tego grubasa.

Harry Potter i Drugie ObliczeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz