Zamknęła oczy

138 7 0
                                    

Nastolatka poczuła, jak jej serce automatycznie przyspiesza tempo bicia. Przecież on... umarł.

 Podchodzili coraz bliżej siebie. Sophie będąc na tyle blisko, kopnęła go w brzuch, na co się lekko odgiął. Następnie wskoczyła mu na ramiona, nogami zaciskając szyję, a rękoma trzymając jego ręce, aby jej nie zepchnął. Po chwili odchyliła się do tyłu, nogami wciąż wisząc na jego szyi. Teraz głowę miała na wysokości jego kolan. Zdjęła mu ucisk z uda, przez co uklęknął. Wydawało się, że Sophie zaraz go zabije, ale on szybko wyciągnął z paska pistolet i postrzelił ją w prawy bok talii. Dziewczyna zeszła z niego i strzeliła w żołądek, po czym samemu padła. Krew lała się i lała. Mimo to musiała dokończyć to co zaczęła. Powolnie wstała i wyrwała rękoma drzwiczki od jednej z szafek. Podeszła bliżej agenta, który również próbował wstać i walnęła go sporym kawałkiem metalu po głowie. Zemdlał, a ze skroni leciała mu krew. Powtórzyła więc uderzenie kilka razy, na samym końcu rażąc go prądem.

Zabiła go jakieś cztery miesiące temu, w szkole. To niemożliwe. Na pewno nie przeżyłby po tylu razach uderzenia drzwiczkami od szkolnej szafki, patrząc na to, z jaką siłą nastolatka zadawała uderzenia. Po prostu zastygła. Złapali ze sobą kontakt wzrokowy, ale nikt się nie ruszył. Podczas gdy jej uśmiech znikał z twarzy, jego się dopiero pojawiał.

- Przepraszam, na chwilę - powiedziała do przyjaciół oddając Michelle kubek z sokiem. Przepychając się przez tańczącą młodzież doszła do Cordena.

-No proszę, proszę. Od kiedy Wdowy chodzą na imprezy? I to jeszcze takie słabe - zaczął, zakładając ręce na piersi.

-Od kiedy agenci Hydry zmartwychwstają? - zapytała, wciąż patrząc w jego oczy ze zdziwieniem. Zabójczo przypominał Rogersa. Budowa ciała, kolor włosów, oczy, jego siła i szybkość. 

- A skąd pewność, że w ogóle umarłem? - nachylił się nad nią.

- Nie byłeś na tyle dobry, aby przeżyć. Z resztą, ja dotrzymuję swoich obietnic. 

- Ja jestem świetny. To ty jesteś za słaba, żeby mnie zabić. 

- Nie bądź tego taki pewien.

- Tak, chcesz się przekonać? - zapytał, chowając prawą rękę za plecy. Nastolatka odruchowo złapała jego nadgarstek.

- Jeżeli chcesz mnie zastrzelić, udusić czy cokolwiek takiego, to błagam, chodźmy na dach - poprosiła.

- A co Ci za różnica? Na większej przestrzeni mnie i tak nie pokonasz. Już nic nie mówiąc o tym, że twoja przyjaciółka chciała, aby coś złego się stało.

- Długo tu jesteś?

- Kochana, śledzę Cię odkąd Avengers się rozpadli - oznajmił, zaciskając szczękę. 

- I nie wykorzystaliście okazji, żeby kogoś zabić? - zapytała z uniesioną brwią. 

- Chodzi nam tylko i wyłącznie o Ciebie.

- Okej, uznajmy, że wierzę. To nie zmienia faktu, że nie chce rozwalać przyjęcia. Po za tym, ktoś nas podsłuchuje - wyszeptała i ruchem głowy wskazała na jednego z uczniów.

- Na prawdę nie rozumiem. Kogo ty chcesz niby oszczędzić w razie jakbym zaczął strzelać? Twojego chłoptasia i tak już nie ma.

- Co ty ga...? - odwróciła się tyłem do niego, przodem do swoich przyjaciół. Faktycznie, Petera z nimi nie było. Ned wyglądał na zawiedzionego. Michelle przewróciła oczami, a w ręku trzymała już trzy kubki. 

- Ups. Chyba tylko czekał, żeby Cię zostawić - wyszeptał do jej ucha, przez co po jej ciele rozległ się mały dreszcz, inny niż ten, który odczuwała przy Peterze. Nie był delikatny i kojący, a raczej bolący.

- Pewnie poszedł do łazienki albo po jedzenie... A z resztą co Cię to obchodzi?

- Chodźmy na górę, na dach. Udowodnię Ci, że sobie poszedł.

- Oho, to jednak idziemy na górę? - odwróciła się do niego z powrotem.

 - Prawda jest najważniejsza - oznajmił, po czym przeszedł kawałek dalej i wyszedł na korytarz. Podbiegł szybko to drabiny prowadzącej na wyjście na dach, które ona dobrze znała. 

Stanęli przy brzegu dachu. Corden wskazał jej stronę, w którą ma się spojrzeć. Faktycznie, to był Peter. Szedł sobie po chodniku z rękoma włożonymi do kieszeni garnituru. Coś zakuło Sophie w serce od środka. Miała ochotę za nim pobiec zapytać się, dokąd idzie. Już szła z powrotem do drabiny, ale Corden złapał ją za nadgarstek.

- Przykro mi, kochana, ale on poszedł - powiedział. Jego ton głosu brzmiał, jakby naprawdę byłoby mu jej żal, jednakże zapewne była to zwykła gra aktorska.

- Nie wierzę, że to Peter. To pewnie jakiś wasz agent. Chcecie coś ode mnie, ale ja się was nie bo... - Sama nie do końca wierzyła w swoje słowa. Bardziej szukała wymówki. Przecież Peter by sobie od tak nie poszedł, zostawiając ją samemu, prawda? Corden nie dał jej dokończyć. Złapał ją za buzię, po czym przyłożył do jej głowy paralizator należący do StarkIndustries. Kiedyś Obadiah prawie zabił nim Starka. Dlaczego więc nigdy go nie zniszczyli? Nie udało jej się wyszarpać. Raz tylko uderzyła go łokciem po brzuchu, ale potem po prostu odpadła. Powoli zaczynało brakować jej tchu, a widok zaczynał się jej rozmazywać. Nogi zrobiły się jak z waty. Przestała czuć ręce, przez co nie wiedziała czy ma je zaciśnięte w pięść i gotowe do ataku, czy luźno rozłożone jakby się poddała.

Zamknęła oczy.

***

Walka była trudna. Peter cały czas miał przed oczami Starka, który zabiera mu strój, ale się udało. Pokonał Sępa. Biedna Liz. To będzie musiał być dla niej wielki szok. 

No cóż, w tym stanie na bal to już raczej nie wrócę, pomyślał, po czym wyciągnął telefon.

Peter: Powiedz Sophie, że już nie wrócę na bal, ale wszystko jej później wyjaśnię.

Ned: Sophie? To ona nie poszła z tobą?

Peter: Co? Nie. Czemu się pytasz?

Ned: Bo jej tu nie ma. Jak powiedziała MJ, że zaraz wraca miała minę, jakby zobaczyła ducha. Myślałem, że idzie za tobą. Przecież przy tym byłeś. 

SMS-owali. Peter zamarł.

Peter: Kiedy poszła?

Ned: No chwilę przed tobą, godzinę temu. 

Peter: Ok, dzięki. 

Jeżeli sama nie stwierdziła, że jest już nudno, to mogło się jej coś stać. 

Zadzwonił do niej, ale nie odebrała. Za kolejnym razem po kilku sekundach odrzuciła połączenie. 

- Sophie, no odbierz! - krzyczał do telefon. Za czwartym razem ktoś odebrał. - Żyjesz, wszystko okej?

- Słuchaj koleś - zaczął facet w telefonie. Jego głos w porównaniu do głosu Petera był dosyć niski. Brzmiał groźnie. Parker się spiął. Gdzie ona jest?! - Przestań wydzwaniać pod ten numer z łaski swojej. Nikt nie dobierze. Do NIE zobaczenia. 

Jest źle. Bardzo źle. 

Sophie: Duchy Przeszłości || Marvel fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz