Nie będziesz mi rozkazywać

135 7 0
                                    

Corden odsunął łóżko w celi. Pod nim kamienie były nieco zapadnięte, jakby gorzej podparte. Chłopak z łatwością wyrwał jeden z nich, co zdziwiło nastolatkę. Ile on musiał mieć siły, żeby wyjąć kamień? Z dziury zaczął płynąć nieprzyjemny zapach, przypominało pleśń, co w sumie pasowało do tej części budynku. Blondyn zaczął wyjmować kolejne cegły, które odstawiał na podłodze.

- Właź - nakazał dziewczynie. Wykonała jego polecenie.

Od razu poczuła jak coś ją zgina od środka. Tak jak było w jej celi - ściany pewnie były kiedyś białe. Ich stan był jednak dwa razy gorszy. Tynk leżał na podłodze i nie przypominał w żaden sposób ciała stałego, a kamienie nie tylko były obrośnięte pleśnią, ale również i mchem.

Za nią wszedł Corden, który nasunął łóżko z powrotem nad dziurę.

- Złap mnie za rękę - rozkazał, po czym wyciągnął dłoń w jej stronę.

- Eeee, po co? - zapytała z odrazą.

- Żebyś się nie zgubiła.

- Jak mam się zgubić, skoro idę centralnie obok Ciebie?

- Masz się nie oddalać.

- A po co bym miała?

- Żeby uciec.

- I tak nie umiem stąd wyjść.

- No tak, ale... a z resztą, nie ważne. Po prostu chodź.

Szli razem ciemnym korytarzem. Jedynym źródłem światła, był mały blask lamp wychodzący spod drzwi. Po kilkunastu metrach chłopak zatrzymał się.

- Podejdź do kolejnych drzwi. Robimy tak, jak mówiliśmy.

Corden zniknął za drzwiami. Dziewczyna od razu usłyszała jakąś rozmowę, więc ktoś tam był. No i świetnie. Plan się zawalił. Chociaż jest jeszcze szansa. Podeszła do kolejnych drzwi. Przykładając do nich ucho nic nie usłyszała, nie było również widać żadnego światła. Nacisnęła na klamkę, ale jak się spodziewali, wejście zostało zamknięte na klucz. Trzeba teraz otworzyć je w takim razie samemu. Zdziwiło ją, gdy wyczuła w swoich długą, brązową wsuwkę. Nie rozstawała się z nią nawet w nocy. Podobno tą spinką jej mama szesnaście lat temu przypięła do jej bluzki karteczkę z imieniem dziewczyny, dlatego ją sobie zostawiła. Po za tym była bardzo praktyczna - można nią otwierać drzwi, co w obecnej chwili jest konieczne, wydłubać komuś oczy lub po prostu wbić w skórę najgłębiej jak się da i spiąć nią włosy. Zazwyczaj używana została do pierwszych dwóch czynności.

Udało jej się otworzyć drzwi. Trochę skrzypnęły. Weszła do środka, zamykając je za sobą na klucz. W pokoju panowała egipska ciemność. Dopiero lekkie światło dochodzące z korytarza, z zapewne starej, ledwo co działającej lampy bądź świeczki oświetlało kilka płytek na podłodze. Za małym okienkiem było widać jednego agenta. Nie miał kasku i to był jego błąd. Sophie uchyliła lekko drzwi, żeby upewnić się, że są otwarte, po czym wzięła nimi silny rozmach. Agent oberwał po głowie. Jego towarzysz rozmawiał z chłopakiem, ale w ręku trzymał nóż, więc był gotowy do ataku. Odwrócił się przodem do niej. Corden się nie ruszył, zamiast skorzystać z możliwości ataku. Agent rzucił się na dziewczynę. Był lepiej przygotowany. Chciał uderzyć ją pięścią w brzuch, ale udało jej się zrobić nad nim przeskok. Uderzyła go nogą w plecy. Wyrwała mu nóż z ręki. Miała zamiar wbić je facetowi w gardło. Już przymierzała się do tego, ale Corden złapał ją mocno za nadgarstek.

- Zwariowałaś?! Nikt ma się nie dowiedzieć o tym, że tu jesteśmy - syknął.

- Odkąd tylko wyszedłeś z korytarza już wiedzieli - odpowiedziała ze złością.

Sophie: Duchy Przeszłości || Marvel fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz