Duchy przeszłości

145 7 0
                                    

Peter huśtał się po mieście w stronę bazy Avengers. Nie był skupiony na tym, co robi. Myślał tylko o tym, że nie jest dobrym chłopakiem. Bał się również, że już nigdy nie spotka Sophie, bo może być już za późno. Nigdy nie widział jej tak zawziętej, a takich ludzi łatwiej pokonać, co wiedział nie od dzisiaj. Ale on jej nie chciał pokonać. On chciał ją uratować.

Nie był pewny, czy jest blisko, do momentu, aż zobaczył kolorową mgłę, która zasłaniała cały budynek. Bingo. Wziął głęboki oddech. Już z daleka czuł zapach trucizny, ze względu na wyostrzone zmysły. Wleciał w dym i obracał się raz w jedną, raz w drugą, szukając wejścia do bazy. Wtedy zobaczył człowieka leżącego na trawie. Podszedł blisko i rozpoznał twarz Cordena. Na początku go zemdliło, z powodu krwi. Potem jednak poczuł ulgę na sercu. Znienawidził go w tym samym momencie, w którym dowiedział się kim jest. Spider-Man odszedł od niego, potykając się o coś innego. Spojrzał na obiekt, który początkowo uznał za kamień. Jego przeszkodą okazał się być sam Iron-man. Spanikował.

Uczyli nas w szkole pierwszej pomocy, myślał. Jak to się... Najpierw trzeba sprawdzić, czy osoba dalej żyje. Chyba.

Złapał Tony'ego za nadgarstek i oczekiwał oznaków życia. Wyczuł puls. Podniósł go i oparł o swoje ramię, po czym rozbijając szybę wleciał szybko do bazy. Wszystkie spojrzenia utknęły na nim, nikt się nie ruszał. Chłopak, dalej trzymając Starka, rozejrzał się za Sophie. Stała w środku tłumu z miną, której nie umiał określić. Gdy chciał ją zawołać, agenci rozpoczęli ostrzał.

- Dym wlatuje do środka! - krzyknął jeden z nich. Znowu zapadła wielka cisza. Fakt o istnieniu trującego gazu został pominięty, podczas ratowania mentora Petera.

- Hej, Queens! - odezwał się Kapitan, podchodząc do Parkera. - Co się stało Tony'emu? - wskazał na przyjaciela z drużyny.

- Leżał na dworze i... No zobaczyłem go... To było tak że... No bo jakbym... Eh... Wydaje mi się, że jest chory - jąkał się nastolatek.

- Trzeba go zabrać w bezpieczne miejsce. Z dala od tych wszystkich ludzi, tak żeby go nie widzieli - rozkazał.

- Ma pan jakiś pomysł?

- Może góra - zapytał i przeniósł wzrok na sufit.

- To chyba jedyne wyjście...

- Wleć w tamten szeroki korytarz, potem w prawo na pierwszym możliwym zakręcie. Wejdź schodami do jego gabinetu i go pilnuj - wydał polecenie i odwrócił się plecami.

- Nie mogę go pilnować - powiedział Pete. Serce zaczęło bić mu mocniej. Właśnie sprzeciwił się Kapitanowi Ameryce.

- Dlaczego? - zapytał blondyn, marszcząc czoło.

- Chcę porozmawiać z Sophie.

- Dobra Queens, daj mi go - poprosił po chwili namysłu. Wziął go na ręce, jak księżniczkę i ruchem głowy nakazał chłopakowi udać się do Wandy.

- Jestem Peter, tak przy okazji - powiedział, gdy Rogers odbiegł od niego.

Chciał szybko udać się do czarodziejki, ale kilku agentów zaczęło do niego strzelać. Gdyby nie jego Pajęczy Zmysł prawdopodobnie kulka utknęła by mu w głowie. Na szczęście zdołał ją ominąć. Przeciągnął się do góry i zawisnął na suficie. Agenci nie poddawali się, chociaż teraz mieli utrudnione zadanie. Naboje nawet nie dolatywały do bruneta i upadały z powrotem na ziemię. Chłopak zmusił kilku z nich siecią do przytulenia się. Zakleił im również buzię. Wyrwał każdemu broń i krótkofalówkę. Tak uczyła go Sophie. Krok pierwszy - zablokuj przeciwnika. Krok drugi - zabierz i zniszcz całą broń. Krok trzeci - zabij. Nigdy nie wykonywał trzeciego kroku.

Sophie: Duchy Przeszłości || Marvel fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz