Tak dla pewności

179 10 0
                                    

- Czego ode mnie chcesz? - pytał Peter, próbując się wyrwać z ataku agenta.

- Zadajesz bardzo głupie pytania. Doskonale wiesz, dlaczego padło na Ciebie - powiedział Corden zaciskając dłoń na szyi nastolatka coraz mocniej.

- Puść go! - krzyknęła Sophie biegnąc w ich stronę z pistoletem w dłoniach.

- O nie, jak się boję, celujesz we mnie! I co ja teraz zrobię?... - ironizował.

- Powiedziałam coś. Puszczaj go!

- Bo co?

- Bo inaczej nie dożyjesz jutrzejszego dnia.

- A jak go puszczę, to puścisz mnie wolno? 

- Pewnie, jak wolisz.

- Kłamiesz. Jak zawsze. Już rozumiem, czemu Dreykov wysysał z was emocje.

- Gratuluję, że w końcu wymyśliłeś coś mądrego. 

- A więc... Grozisz mi, że mnie zabijesz, jak go nie puszczę? - zapytał zaciskając dłoń jeszcze szybciej. Peter z całych sił starał się nie zamykać oczu. - Proszę, spróbuj.

Czego ona się mogła spodziewać, że go puści? Na szczęście miała plan awaryjny, który powinien zostać wdrążony od razu. 

Nastolatka strzeliła z pistoletu w przycisk, który włączył zraszacz. Z sufitu zaczęła lać się woda. Następnie postrzeliła chłopaka trzy razy w lewe udo. Krew się polała, a on natychmiast puścił Parkera. Naciągnął na nodze coś, co miało służyć jako pewnego rodzaju kuloodporny ucisk. Po jego założeniu chciał podbiec do dziewczyny, ale ślizgał się po podłodze, ponieważ była cała mokra. Wyjął swój pistolet i zaczęli strzelać do siebie nawzajem. Ona trafiła w niego raz znowu w nogę i drugi raz w kuloodporną kamizelkę. On trafił ją w lewy nadgarstek. Podchodzili coraz bliżej siebie. Sophie będąc na tyle blisko, kopnęła go w brzuch, na co się lekko odgiął. Następnie wskoczyła mu na ramiona, nogami zaciskając szyję, a rękoma trzymając jego ręce, aby jej nie zepchnął. Po chwili odchyliła się do tyłu, nogami wciąż wisząc na jego szyi. Teraz głowę miała na wysokości jego kolan. Zdjęła mu ucisk z uda, przez co uklęknął. Wydawało się, że Sophie zaraz go zabije, ale on szybko wyciągnął z paska pistolet i postrzelił ją w prawy bok talii.  Dziewczyna zeszła z niego i strzeliła w żołądek, po czym samemu padła. Krew lała się i lała. Mimo to musiała dokończyć to co zaczęła. Powolnie wstała i wyrwała rękoma drzwiczki od jednej z szafek. Podeszła bliżej agenta, który również próbował wstać i walnęła go sporym kawałkiem metalu po głowie. Zemdlał, a ze skroni leciała mu krew. Powtórzyła więc uderzenie kilka razy, na samym końcu rażąc go prądem. Tak dla pewności

Nie miała już na nic siły. Cały korytarz pływał w wodzie zmieszanej z krwią. Przy szafkach leżał zapewne martwy agent Hydry, a przy sali sportowej kilku omdlałych agentów. 

Do szkoły przyleciał jeden ze statków T.A.R.C.Z.Y.. Zarządzili opuszczenie całego budynku. Zajęli się przetransportowaniem agentów i umyciem całego korytarza ze krwi. 

- Sophie, słyszysz mnie? - pytała Hill klęcząc przy nastolatce.

- Ta... Słyszę - odpowiedziała ledwo co słyszalnym głosem.

- To świetnie. Opatrzymy Cię i zabierzemy do StarkTower.

- Co z Peterem?

- Wszystko dobrze. Siedzi na dziedzińcu, wraca do normy, a potem podwieziemy go do domu. 

Otworzyła oczy, widząc swój pokój w wieży. Miała zabandażowany lewy nadgarstek i prawy bok talii. Ból nie był już taki mocny, więc zapewne już po wszelkiego rodzaju operacji czy Bóg wie co oni z nią robią po każdej takiej akcji. Wyszła na korytarz. Z pokoju Wandy było słychać wiadomości, a ona siedziała ze Stevem na łóżku. Wyglądała na przygnębioną. 

- Coś się stało? - zapytała nastolatka, na co Wanda uśmiechnęła się i podeszła do niej przytulając ją. 

- Dzięki Bogu, że żyjesz. Bałam się, że to będzie coś poważniejszego.

- Nie raz wychodziłam z gorszych sytuacji. Coś się stało? Nie wyglądasz na szczęśliwą.

- No więc... - Maximoff zaczęła nerwowo naciągać rękawy na dłonie. To był jej nawyk, po tym każdy mógł poznać, że coś jest nie tak. - Walczyliśmy przeciwko ludziom z Hydry w Lagos i... przez moje moce....

- To nie była twoja wina Wanda. Ratowałaś sytuację - wtrącił Steve.

- Kto wysadził w powietrze pół budynku? Ja, czy ty? 

- Zaraz, zaraz. Wysadziłaś budynek? - zapytał Sophie. Wanda pokiwała twierdząco głową. - Ale czad... Znaczy, no nie do końca, ale... Przepraszam, ale dla mnie to jest czadowe.

Dziewczyna poczuła na sobie ostry wzrok Rogersa. Wanda jednak potraktowała to jako komplement. W tym momencie Vision wszedł do pokoju przez ścianę.

- Vis, co ja Ci mówiłam? - zapytała brunetka.

- Tak, ale drzwi były otwarte, więc stwierdziłem... Przybył pan Stark. 

- Powiedz mu, że zaraz przyjdziemy - powiedział Steve.

- Oczywiście. A, i przyprowadził ze sobą gościa.

- Kogo?

- Sekretarza.

Steve i Wanda westchnęli głośno. Wychodzi na to, że rozwalanie tamtego wieżowca nie było jednak takie super.

Na spotkanie przybyli wszyscy Avengers - Tony, Steve, Wanda, Natasha, Vision, Sam, Rhodey i Sophie, która nie należała oficjalnie do grupy mścicieli. Sekretarz wyświetlił filmy pokazujące, że Avengers przynoszą więcej szkód, niż cokolwiek naprawiają lub pomagają. No tak, lepiej żeby robot zapanował nad światem, niż żeby się go pozbyć, za cenę jednego miasta. 

- Protokół z Sokovii zatwierdzony został przez ponad sto siedemnaście krajów i ma na celu ograniczenie działalności prywatnej, czyli grupy Avengers. Działacie wtedy, gdy wydamy taki rozkaz - powiedział sekretarz Ross, rzucając na stół grubą teczkę. Wszyscy popatrzyli na nią z niechęcią, po za Tony'm, który wyglądał jak po wypiciu całej lodówki szkockich.

- A co będzie, jeżeli nie podpiszemy? - zapytała Natasha.

- Wczesna emerytura.

- A jeżeli będziemy potrzebni? Avengers powstali, aby ratować świat - wtrącił Rogers.

- Dobrze Kapitanie, czy wie pan gdzie jest Banner albo Thor? - zapytał Ross. Nikt nie wiedział, gdzie jest Banner, ale Sophie poczuła, że sekretarz zaczyna wkuwać w nich niewidzialne igiełki, żeby tylko zmiękli. - Gdybym ja zgubił takiej wielkości atomówki...

- Powiedział pan ,,Banner", a mówi o Hulku - weszła w rozmowę Sophie.

- Doktor Banner jest Hulkiem, czyli wielkim zielonym potworem, który jest dosyć wrażliwy na stres, a jak zapewne wiesz, wiele rzeczy może zestresować. Nie wiesz o sytuacji sprzed roku, gdy Ultron próbował opanować świat? Hulk rozwalił pół miasta. Pół miasta. Chcesz wiedzieć ile było ofiar?

- Rozumiem, obawiacie się jego złości, ale Bruce sam w sobie nie jest zagrożeniem. Jest dorosły i rozsądny. Nie wiemy gdzie jest, ale...

- Ale co? Zajmiecie się nim dopiero jak rozwali cały Stan?

- Banner to nie tylko Hulk! - krzyknęła Sophie, wstając i uderzając dłońmi o stół. Patrzyła sekretarzowi prosto w oczy. Odsunął się krok w tył.

- Proszę jej wybaczyć. Ona również nie jest zadowolona zniknięciem doktora Bannera - zaczął Rhodey.

- No właśnie, tęsknie za Bannerem, nie za Hulkiem. Jeden w ciele drugiego, ale to nie te same osoby. Dla was Banner jest tylko zagrożeniem, bo postrzegacie wszystko z innej strony, niż powinniście.

- Dobrze, powiedziałaś już swoje, a teraz daj mu dokończyć - powiedział Stark. Sophie usiadła, zabijając Rossa wzrokiem.

Sophie: Duchy Przeszłości || Marvel fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz