27. Złamana obietnica

1.8K 363 268
                                    

Claus dawno nie był w takiej rozsypce, jak tamtego wieczoru, który miał spędzić z Lianą.

Życie uderzyło go prosto w twarz, gdy wszedł do herbaciarni, w której miał się z nią spotkać i usłyszał, jak chwaliła się kelnerce, w jaki sposób zamierzała go wykorzystać - a on stał tuż za nią, jak skończony kretyn, z bukietem kwiatów właśnie dla niej.

Nie pamiętał nawet, co stało się później, nie słyszał tego, co do niego mówiła - wiedział tyle, że kwiaty same wypadły mu z ręki, a on wybiegł z herbaciarni jak najszybciej potrafił i deportował się w miejsce, które jego sercu kojarzyło się z największym spokojem i bezpieczeństwem - pod kamienicę, w której mieszkała Athena. Nie odnalazł już jednak odwagi na to, by do niej zapukać.

Miała rację. Cholera, jak zwykle miała rację, a on czuł się jak skończony kretyn, że w nic jej nie uwierzył, że zaprzepaścił tyle lat przyjaźni przez jedną przypadkową dziewczynę...

Nigdy nie przestał jej kochać. Próbował, ale zrozumiał, że uczucie do niej nigdy nie wygasło, a teraz, po powrocie, przyszło ze zdwojoną siłą... I zwyczajnie nie mógł pogodzić się z tym, że ona tego nie odwzajemniała.

Nie wiedział, co w tamtej chwili zrobić. Ona była jedyną osobą, która mogłaby go zrozumieć, ale czy w ogóle chciała go jeszcze widzieć? Nie zdziwiłby się, gdyby nie chciała.

Rozpłakawszy się jak dziecko, opadł na ławkę przed budynkiem i ukrył twarz w dłoniach. Stracił już wszystko; nie tylko dziewczynę, która, jak mu się wydawało, go kochała, ale i Athenę, osobę, która od lat była najbliższa jego sercu. Wiedział, że mógł winić tylko siebie; był jednak gotów zrobić wszystko, by się odkupić.

Nie wiedział, ile czasu spędził przed Grimmauld Place. Padał jednak śnieg, a on powoli przestawał czuć ręce, uda, nie miał nawet czapki, więc jego ciało wychładzało się w zatrważającym tempie. Dziwił się, że łzy nie zamarzały mu na policzkach, gdy łkał sam do siebie, nawet bez losowego przechodnia, który mógłby się nad nim zlitować chociaż w samych myślach.

Pociągał nosem, nie próbując już nawet ocierać lodowatych policzków, gdy nagle wydarzył się cud.

- Claus!

Chłopak uniósł głowę i zwyczajnie nie dowierzał własnym oczom. Był pewien, że to jego rozpacz płata mu figle.

A jednak była to żywa Athena, ubrana w granatowy płaszcz i gruby szalik, biegnąca do niego ile sił w nogach.

- Boże, co ty tu robisz na tym ziąbie? - zapytała, zdyszana zatrzymując się przed jego ławką. Ona sama też nie wierzyła w to, że go widziała, lecz nie to było wtedy najważniejsze.

- Co się stało? Chodźże do środka - mówiła pospiesznie, chcąc go zmusić do wstania, jednak on był wciąż w zbyt dużym szoku, by się ruszyć.

- Athena? To... To ty? - zapytał dla upewnienia się, że to nie był sen.

- A kto inny? Wstawaj, idziemy do środka, jesteś lodowaty - przekonywała, wciąż próbując pociągnąć go w górę.

- Nie, ja... Nie zasługuję na twoją pomoc teraz - wyłkał Claus, kiedy już wstał.

- Lupin, do cholery jasnej, przymknij się. - Athena uderzyła go w ramię. - Zawsze ci pomogę, jesteś dla mnie najważniejszy nawet jak się zachowujesz jak kretyn.

To była prawda - kiedy widziała go w takim stanie, zapomniała na moment o wszystkim, co ich poróżniło.

Tamte słowa wywołały u niego tylko większy płacz. Przecież tak było. Przecież gdyby role były odwrócone, też nigdy nie pozwoliłby na to, by było jej źle.

Stara miłość nie drzewiejeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz