Claus dawno nie był w takiej rozsypce, jak tamtego wieczoru, który miał spędzić z Lianą.
Życie uderzyło go prosto w twarz, gdy wszedł do herbaciarni, w której miał się z nią spotkać i usłyszał, jak chwaliła się kelnerce, w jaki sposób zamierzała go wykorzystać - a on stał tuż za nią, jak skończony kretyn, z bukietem kwiatów właśnie dla niej.
Nie pamiętał nawet, co stało się później, nie słyszał tego, co do niego mówiła - wiedział tyle, że kwiaty same wypadły mu z ręki, a on wybiegł z herbaciarni jak najszybciej potrafił i deportował się w miejsce, które jego sercu kojarzyło się z największym spokojem i bezpieczeństwem - pod kamienicę, w której mieszkała Athena. Nie odnalazł już jednak odwagi na to, by do niej zapukać.
Miała rację. Cholera, jak zwykle miała rację, a on czuł się jak skończony kretyn, że w nic jej nie uwierzył, że zaprzepaścił tyle lat przyjaźni przez jedną przypadkową dziewczynę...
Nigdy nie przestał jej kochać. Próbował, ale zrozumiał, że uczucie do niej nigdy nie wygasło, a teraz, po powrocie, przyszło ze zdwojoną siłą... I zwyczajnie nie mógł pogodzić się z tym, że ona tego nie odwzajemniała.
Nie wiedział, co w tamtej chwili zrobić. Ona była jedyną osobą, która mogłaby go zrozumieć, ale czy w ogóle chciała go jeszcze widzieć? Nie zdziwiłby się, gdyby nie chciała.
Rozpłakawszy się jak dziecko, opadł na ławkę przed budynkiem i ukrył twarz w dłoniach. Stracił już wszystko; nie tylko dziewczynę, która, jak mu się wydawało, go kochała, ale i Athenę, osobę, która od lat była najbliższa jego sercu. Wiedział, że mógł winić tylko siebie; był jednak gotów zrobić wszystko, by się odkupić.
Nie wiedział, ile czasu spędził przed Grimmauld Place. Padał jednak śnieg, a on powoli przestawał czuć ręce, uda, nie miał nawet czapki, więc jego ciało wychładzało się w zatrważającym tempie. Dziwił się, że łzy nie zamarzały mu na policzkach, gdy łkał sam do siebie, nawet bez losowego przechodnia, który mógłby się nad nim zlitować chociaż w samych myślach.
Pociągał nosem, nie próbując już nawet ocierać lodowatych policzków, gdy nagle wydarzył się cud.
- Claus!
Chłopak uniósł głowę i zwyczajnie nie dowierzał własnym oczom. Był pewien, że to jego rozpacz płata mu figle.
A jednak była to żywa Athena, ubrana w granatowy płaszcz i gruby szalik, biegnąca do niego ile sił w nogach.
- Boże, co ty tu robisz na tym ziąbie? - zapytała, zdyszana zatrzymując się przed jego ławką. Ona sama też nie wierzyła w to, że go widziała, lecz nie to było wtedy najważniejsze.
- Co się stało? Chodźże do środka - mówiła pospiesznie, chcąc go zmusić do wstania, jednak on był wciąż w zbyt dużym szoku, by się ruszyć.
- Athena? To... To ty? - zapytał dla upewnienia się, że to nie był sen.
- A kto inny? Wstawaj, idziemy do środka, jesteś lodowaty - przekonywała, wciąż próbując pociągnąć go w górę.
- Nie, ja... Nie zasługuję na twoją pomoc teraz - wyłkał Claus, kiedy już wstał.
- Lupin, do cholery jasnej, przymknij się. - Athena uderzyła go w ramię. - Zawsze ci pomogę, jesteś dla mnie najważniejszy nawet jak się zachowujesz jak kretyn.
To była prawda - kiedy widziała go w takim stanie, zapomniała na moment o wszystkim, co ich poróżniło.
Tamte słowa wywołały u niego tylko większy płacz. Przecież tak było. Przecież gdyby role były odwrócone, też nigdy nie pozwoliłby na to, by było jej źle.
CZYTASZ
Stara miłość nie drzewieje
Fanfiction🌳 Athena i Claus są najlepszymi przyjaciółmi od dziecka. Kiedy chłopak zaczyna pałać do niej głębszym uczuciem, ona znajduje kogoś innego, a potem ich drogi się rozchodzą... Spotykają się ponownie jako dorośli, a uczucia, które Claus przez ten cały...