23

10 1 0
                                        

Fred i George są na mnie obrażeni. Za właściwie nic. Świetnie, naprawdę świetnie. Już od pięciu miesięcy.Na Jordana też się obrazili.To nie fair, przecież nic im nie zrobił.  A zapomniałabym- dziś najgorszy dzień w roku - 14 luty.

Właśnie wracam z Wieży Gryffindoru. Tak się składa, że zapomniałam książki od wróżbiarstwa. Wydawało mi się, że wkładałam ją do torby... Tak czy inaczej musiałam iść po Rona -"Właśnie miałem iść. Nie potrzebnie przychodziłaś" .

Prawie koniec lekcji gdy podchodzi do mnie profesor Trelawney.

-Ymm...Co widzisz w kuli ? - Zapytała poprawiając na nosie swoje okulary.

Przypatrywałam się mgłę w kuli. Mgła! Wpadłam na super pomysł. Choć w sumie on nie jest super, ale ok.

-No więc... Przez tą mgłę nic nie widzę,-Uczniowie parsknęli śmiechem- ale dziś... dziś w nocy... -Mówiłam z powagą, co było trudne, bo powstrzymywałam się od śmiechu. - będzie ciemno. -Cała sala wybuchła śmiechem oprócz Trelawney.

Pani profesor miała odpowiedzieć lecz stety- niestety zadzwonił dzwonek (dop.aut.Mnie zawsze zastanawia jakie dzwonki mają w Hogwarcie. U nas jak światła nie było to sprzątaczki z takim dzwonkiem większym chodziły. ) .Właściwie to na całe szczęście.

Wychodziłam jako ostatnia gdy profesor złapała mnie za ramię i powiedziała dziwnym głosem:

-NADEJDZIE DZIEŃ...W KTÓRYM WSZYSTKO RUNIE...GDY STRACI...CHĘĆ DO ŻYCIA... Z POMOCĄ PRZYJDĄ... PRZYJACIELE JAK I WROGOWIE... CZARNY PAN BĘDZIE CHCIAŁ JĄ I JEGO W SWOICH... SZEREGACH ... JEŚLI ULEGNĄ... CZARNA ... STRONA... ZWYCIĘŻYYY... EHYM ,ehym. Coś się stało złociutka?

-N-nie n-nic .-Patrzyłam na nauczycielkę z przerażeniem i szybko wyszłam. Moje włosy na ciele chyba stanęły dęba.
Na całe szczęście to ostatnia lekcja i teraz obiad.

-Coś się stało? Masz dziwne włosy. -Zapytał Lee z dziwną nutą w głosie.

-Co? Nie, nic się nie stało? Czemu miało by się coś stać? -Mówię z nieopanowaną (lub nie opanowaną dop.aut.) histerią  .

-Zachowujesz się dziwnie. -Odezwał się do tej pory obrażony Fred.

-Powiedziała osoba, która kilka dni temu tak o mnie mówiła. A właściwie przez kilka miesięcy.  -Prychnęłam, a Fred spojrzał na mnie z miną "A ty tak na serio? ", która później zmieniła się w "Kurde no, przecież sama zaczęłaś. Albo i nie zaczęłaś... "  .

Co więcej mówić... Przez resztę "przerwy obiadowej " myślałam nad tym co stało się w sali od wróżbiarstwa i czy tylko ja to słyszałam. A Trelawney zachowywała się jakby nic się nie stało. Dziwne. Bardzo dziwne. Muszę iść z tym do Severusa albo do Dumbledora .

*
Zdecydowałam, że najpierw pójdę po radę do Snape'a. Jestem na szóstym piętrze, przechodzę obok tak zwanej "ślepej uliczki" gdy coś, a raczej ktoś pociągnął mnie za rękę i zakrył usta dłonią- w odpowiednim momencie, bo właśnie miałam krzyczeć.
Gdy osoba mnie puszcza odwracam się i zamieram widząc Freda.

-Fred?!Co ty...

-Beth ciszej! -Mówi szeptem.

-Zwariowałeś? -Ściszam głos- Odbiło ci?

-Nic z tych rzeczy. -Uśmiecha się- Zawieszam na chwilę nasz konflikt. -Mówi, przyciąga  i przytula mnie do siebie . Ja sztywnieje, ale po chwili odwzajemniam uścisk.

-I nie myśl, że to coś zmieni. -Oznajmiłam odpychając go. -Nawet nie wiem za co się na mnie obraziliście!

-Przepraszam. Poświęcałaś więcej uwagi Diggory'emu i tak jakby pomyśleliśmy, że...

-Że on mnie próbuje poderwać, co? -Spojrzałam z ukosa. Cóż... bynajmniej próbowałam. On ma ok. 1,94  ,a ja marne 1,70 . Choć jestem jedną z wyższych dziewczyn. On tylko opóścił głowę i kiwnął nią. -Jak w ogóle mogłeś o czymś takim pomyśleć?! To było dawno i już nie prawda! Ugh...-Odwróciłam się na pięcie i miałam już iść, kiedy Fred złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął przez co "wyladowałam" przytulona do jego torsu. Jego twarz niebezpiecznie zbliżała się do mojej. Słyszałam bicie naszych serc. Drgnęłam. Czułam jego oddech. Spoglądaliśmy sobie w oczy kompletnie w nich zatraceni. Miał piękne, brązowe jak czekolada oczy, w których paliły się dziwne iskierki. Nasze twarze dzieliły milimetry, gdy nagle jego wargi dotknęły moich. Całował delikatnie i z namiętnością. Odwzajemniłam pocałunek, a on przyciągnął mnie jeszcze bliżej - Jakby bał się, że ucieknę. Po kilku sekundach, które jak dla mnie trwały godziny odsunął się .

Z zawachaniem położyłam głowę na jego torsie i przysłuchwiałam się biciu jego serca. On położył głowę na moich- zapewnie różowych- włosach.
Nie wiem ile tak staliśmy. Sekundy, minuty, godziny . Właśnie tak wyobrażałam sobie mój pierwszy pocałunek i właśnie z nim .

-Muszę iść. -Powiedział nagle .

-Ja też muszę .-Zaśmiałam się.

-To czemu nie idziesz?

-A ty? -Odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

-Ja pierwszy zapytałem.

-Nie chcę. -Oznajmiłam, co było prawdą. Chciałam tu zostać, w jego ramionach.

-Ja też chcę. Ale muszę. -Odsunął się i jeszcze raz musnął moje usta. -Do zobaczenia. -I poszedł, a ja także ruszyłam do lochów. W końcu miałam iść o radę do Severusa. 

*

Siedziałam na kanapie w komnitach Nietoperza. Zapytałam się go "Co by było gdyby profesor Trelawney przepowiedziała prawdziwą przepowiednie? ". Mniej więcej coś takiego.

Severus chodził z zamyśleniem po gabinecie więc starałam się mu nie przeszkadzać. W tym czasie przypomniałam sobie przepowiednie: "Nadejdzie dzień, w którym wszystko runie. Gdy straci chęć do życia z pomocą przyjdą przyjaciele jak i wrogowie. Czarny Pan będzie chciał ją i jego w swoich szeregach. Jeśli ulegną czarna strona zwycięży. " Dzień, w którym wszystko runie? Gdy straci chęć do życia? O co w tym wszystkim chodzi???

-A właściwie dlaczego o to pytasz? -Profesor Snape stanął i popatrzył się na mnie.

-Jestem po prostu ciekawa. -Odpowiedziałam obojętnie i wzruszyłam ramionami.

-Yhmm...Profesor Trelawney zapowiedziała dwie prawdziwe przepowiednie- W myślach dodałam, że nie dwie, a trzy. Chyba. Wydaje mi się, że to była prawdziwa przepowiednia. -I nie wydaje mi się żeby zrobiła to kolejny raz. Ale jeśli to zrobiła, a ty... ją słyszałaś to powinnaś iść z tym do Dumbledora i mu o tym powiedzieć.  A słyszałaś ją? -Zapytał podejrzliwie.

-Yy... No bo profesor złapała mnie za rękę gdy wychodziłam i powiedziała takim dziwnym glosem...

-A wiesz co?

-No...Wiem.

-Idź z tym  do Dumbledora. Natychmiast.

-Dobra. Już idę. Za dwadzieścia minut tam będę.

***
959- nie magiczna liczba wyrazów w rozdziale.
Wiem, wiem. Mówiłam, że jestem przeciwniczką całowania się w tak młodym wieku,ale musiałam to zrobić.To było zbyt kuszące żeby z tym zaczekać.
Dajcie znać co o tym myślicie. ❤

Elisabeth Black| reuploadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz