VII

1.5K 90 6
                                    

Jean od paru dni skarżyła się na ból głowy, Perry'emu znowu doskwierał ząb.

Hermiona kiedyś czytała o ziołach, które uśmierzają ból. Widziała nawet co niektóre w ich pobliskim lesie. Wstała skoro świt, wzięła koszyk i wybrała się na małą wycieczkę. Nie raz spacerowała lasem, znała te ścieżki, nigdy nikogo tu nie spotkała, więc uważała to miejsce za bezpieczne. Pogoda była piękna, od świtu przyjemnie świeciło słońce, choć dół jej sukienki przemókł od porannej rosy. Lubiła chodzić wzdłuż strumyka jednak musiała w końcu skręcić głębiej w las, aby coś znaleźć. Starannie wybierała zioła, niestety rosły w małych skupiskach więc zdążyła już przejść sporą część lasu, zanim zapełniła połowę koszyka. Brała wszystkie, które kojarzyła, czy to na ból zęba, mięśni, głowy, a nawet takie na uspokojenie czy wręcz przeciwnie rozbudzenie. Było też parę, z których można było zrobić coś w rodzaju maski i nakładać na twarz, aby była nawilżona i ładniej wyglądała. Była niedaleko wzniesienia, na którym znajdowała się ładna mała polanka, kiedy usłyszała głosy. Odruchowo schowała się za najbliższym drzewem i zachowała cisze. Głosy jednak były daleko i jakby dochodziły z miejsca, do którego się wybierała. Powolutku skierowała się w ich stronę, uważając przy tym, aby nie narobić hałasu. Była to na pewno kobieta i mężczyzna. Dojrzała w końcu kogoś, a była to Pancy i Wiktor Krum jak wywnioskowała. Z wrażenie musiała zakryć usta, żeby nie wydać żadnego dźwięku. Dziewczyna właśnie zapinała guziki od sukienki, a on składał koc.

– Kiedy to powtórzymy? – Zapytała Parkinson uwieszając się towarzyszowi na szyi.

– Nie szykujesz się do zaręczyn? – Zapytał. – Powinnaś przystopować.

– Zaręczyny zaręczynami, przyjemności przyjemnościami. – Wyszczerzyła się.

– Nie powinnaś być taka pewna siebie. – Mężczyzna odsunął ją od siebie.

– Przestań smęcić. Nie będę zahukana jak te wszystkie mężatki. Życie ma się jedno, a ja chce korzystać ze swojego.

– Możemy się spotkać po balu u Sędziego. – Wzruszył ramionami.

– Ach nie wiem, czy będę miała czas, kiedy mi się oświadczy przygotowania do ślubu pójdą pełną parą. A może okaże się dobrym kochankiem. – Dotknęła czubek nosa mężczyzny.

Hermiona była oburzona jej zachowaniem. Miała chęć wszystko wyjawić sędziemu jednak mógłby jej nie uwierzyć, i mimo wszyztko to nie była jej sprawa, tylko Pansy i jej przyszłego męża. Para poszła w przeciwnym kierunku niż Granger, żywo dyskutując. Bez porannego entuzjazmu brązowowłosa skierowała się do domu, zapominając o reszcie ziół które miała nazbierać. Usłyszała w oddali coś ala parskanie i stukot kopyt jednak echo roznosiło się na tyle, że nie była w stanie określić kierunku z którego dobiegają dźwięki. Obserwowała ziemię w nadziei na znalezienie jeszcze czegoś pożytecznego, aż dotarła do leśnej dróżki i zza jej pleców wyszedł potężny brodaty mężczyzna prowadzący równie wielkiego konia ubranego w uprząż.

– Cholipka panienko! – Zawołał za nią na co Hermiona się wystraszyła i stanęła jak zamurowana, a kosz wysunął się z jej rąk. – Co tu Panienka robi o tej porze? – Przystanął patrząc na rozsypaną zieleninę i poszarpując konia aby zrobił to samo.

– J-ja zbieram zioła. – Pot oblał kobietę która nie wiedziała co teraz zrobić.

Olbrzym uklęknął i wolną ręką chwycił wysypane zioła dodatkowo z paroma liśćmi i mchem i wsadził z powrotem do kosza. Uniósł go w stronę brunetki.

– Panienka nie idzie dalej. – Wspomniał. – Trwa wycinka jest niebezpiecznie, a kręci się dużo chłopa.

– R-rozumiem. – Złapała za rączkę pojemnika. – Dziękuję, wrócę do domu. – Pędem pobiegła w kierunku miejsca zamieszkania zapominając o grzecznym pożegnaniu.

Bo tak należy... HGxSSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz