ROZDZIAŁ 9

147 19 139
                                    

•— 𓅪 —•
| AYLA QUINN |

Następnego dnia rano jestem gotowa do działania.

Nie przemyślałam tylko tego, że o piątej rano nie zastanę w apartamencie nikogo, ani niczego więcej oprócz promieni świtającego słońca i swojego samotnego cienia. Nawet awoksi — czyli kapitolińscy służący, którzy w ramach kary za przestępstwo, stracili języki — nie rozpoczęli swojej pracy. Kręcę się więc bezczynnie po korytarzach, dopóki nie przystaję przy zawieszonym przez Arcady'ego grafiku.

Szósta rano. O szóstej rano zaplanowano pobudkę, a dwadzieścia minut później śniadanie. Trzydniowe treningi rozpoczną się dopiero o godzinie siódmej. To dla mnie normalna pora, ale tym razem wydaje się tak odległa, jakbym miała czekać na szkolenie wieczność.

Mogłabym zrzucić niechcący jakąś rzecz, narobić hałasu i liczyć, że ściągnę do siebie towarzystwo. Zamyka się ono w kręgu moim, Leo, Dustina i Enobarii. Nasi opiekunowie, styliści i reszta ekipy spędzają czas w swoich własnych domostwach. Popieram to. Mieszanie czasu rodzinnego z pracą przy Igrzyskach niczego miłego nie przynosi. Gdyby jednak mieszkał z nami, Arcady czekałby na mnie pierwszy. Nie mam oczywiście odwagi budzić Dustina albo Enobarii, bo ostatecznie to nie oni będą kłócić się o mnie, a to ja będę błagać na kolanach, aby którekolwiek wzięło mnie pod opiekę. To byłaby paskudna ironia losu.

Myślałam o tym, co zadziało się w windzie. Może jestem zbyt nachalna i upierdliwa? Może za bardzo mi zależy? Może to mój błąd, że poświęcam przygotowaniom każdą sekundę? Może omija mnie przez to coś istotnego? Może Dustin miał w pociągu rację i powinnam przestać wmawiać sobie idealną wersję Igrzysk?

Na pewno wiem tyle, że śmigam na podwyższonej adrenalinie. Moja głowa jest pełna myśli. O ludziach. O nowościach, które zaskakują mnie w Kapitolu, a nie było mnie tutaj ledwie pół roku. O moich sojusznikach. O głupim Leo, bo aktualnie, to mój największy konkurent.

Opadam z głuchym jękiem na miękką sofę. Nasz apartament jest utrzymany w barwach szarości i burgundu —symbolicznego koloru mojego dystryktu — ale zaoszczędzono pstrokatych dekoracji. W tym sezonie góruje minimalizm. Tęskno mi za moim przytulnym, wypełnionym przyjemnymi wspomnieniami pokojem z Wioski Zwycięzców.

Na myśl o Dystrykcie Drugim zaczynam bawić się pierścionkiem od Clove, który Cinna dla mnie przechował. Oddał mi go wraz z moją sukienką. Wszystkie własności czekały na mnie w sypialni, nie mniej prostej i chłodnej, tak jak wystrój całego apartamentu. Przytłacza mnie taka ogromna, otwarta przestrzeń. Mimo że mieszkanie mojego taty również nie należy do najmniejszych, tam jednak czuję trochę życia, rodzinnego klimatu i bezpieczeństwa.

Czas wlecze się.

Wpatruję się w zwisający z sufitu, prostokątny żyrandol. Jakie byłoby to zabawne, gdyby na mnie spadł i mnie przygniótł. Historia zna przypadki, gdy trybutom nie udało się dożyć startu Igrzysk. Wolałabym zapisać się do legendy nieco inaczej.

Na dźwięk otwieranych drzwi windy przekręcam się odruchowo. Zapominam, że po prawej mam pustą przestrzeń, więc prawie zsuwam się na podłogę, ale zdążam przytrzymać się kanapy. Leo zipie przerażone: boże, gdy słyszy mój nerwowy kaszel. Mamrocze coś jeszcze o tym, że go wystraszyłam, ale wiele tego nie rozgrzebuje.

— Cześć — odzywa się szeptem. — Czemu nie śpisz?

— Mogłabym spytać o to samo — odpowiadam wymijająco. Paranoja mnie chwyta albo dostrzegam świadomie podobieństwo, gdy Leo wykonuje gest, który już widziałam. Dokładnie wczoraj po Paradzie. Chłopak uśmiecha się zadziornie i pstryka palcami, przyznając mi zwycięstwo.

THE SONG OF LUNATICS | THG [1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz