ROZDZIAŁ 12

158 16 104
                                    

•— 𓅪 —•
| AYLA QUINN |

— Dlaczego zgłosiłeś się na Igrzyska?

Możliwe, że wyskakuję ze swoim pytaniem jak filip z konopi, ale przeczucie podpowiada mi, że nie znajdę na to lepszej pory niż aktualna. Lamar przestaje kręcić widelcem w gulaszu z jagnięciny. Przechyla opartą o dłoń głowę, gdy rzuca w moim kierunku nieprzejęte spojrzenie.

— A ty? — odpowiada własnym pytaniem.

Rozchylam usta, żeby odpowiedzieć zgodnie z prawdą, ale reflektuję się. Nie mogę przyznać, że zgłosiłam się, bo, tak czy siak, nawet nie miałam wyjścia, więc wolałam nie pojechać na Igrzyska z etykietką współczucia.

— Chciałam to zrobić — odpieram, wcale nie kłamiąc. — To nie była decyzja chwili.

— U mnie też nie.

Lamar skupia się na swoim talerzu. Grzebie w nim widelcem, nim odkłada go na bok. Odechciewa mu się jeść.

— Jesteście z Ariel znajomymi? — podpytuję delikatnie.

Lamar opiera się plecami o krzesło, a ramiona splata ciasno przed sobą. To chyba sugestia, że mam przestać wnikać w jego życie.

— Nie, ale kojarzymy się z szarej codzienności. Bardzo szarej. Nie chce mi się o tym gadać — odpowiada mruknięciem. — Prędzej więc wbiłbym sobie ten widelec w oko — stwierdza, unosząc agresywnie wspomnianą rzecz — niż nazwał ją koleżanką. A ty? — powtarza swoje ulubione pytanie. — Kumplujesz się z Leo?

— No co ty — parskam. — Mój status gwiazdy nie jest tak wysoki, żebyśmy mogli się przyjaźnić — kłamię. Po prostu nie było okazji, żeby się poznać. Ani większych chęci. Lamar śmieje się, nim stwierdza:

— Ja myślę, że jesteś po prostu szanującą się gwiazdą, bo nie dałaś wkleić swojego zdjęcia na karton mleka.

— Ty otwierasz lodówkę i go widzisz — zipię żałośnie. — Ja nie dość, że mam tego dzieciaka w lodówce, to jeszcze przełazi czasami przed moimi oknami.

— Moje wyrazy współczucia.

Wykrzywiam usta w łuk sztucznego smutku. Lamar znów śmieje się cicho. Zazdroszczę mu tego pozytywnego nastawienia w takim trudnym czasie.

Przy wejściu roznoszą się rozmowy. Wszędzie poznam ten mały kapitoliński zaciąg przy wypowiadaniu s, bo i mnie zdarza się go zastosować, gdy zapominam się, że jestem w Dystrykcie, a nie Kapitolu.

Leo wygląda na dumnego, że zyskał sobie przychylność Jedynki i Ariel. Oby nie wziął tego zbytnio do siebie. Ekipa zatrzymuje się przy wolnym stoliku, kiedy zauważają naszą dwójkę w rogu pomieszczenia. Rozmowy cichną, a wymiana spojrzeń zdaje się ciągnąć w nieskończoność.

Lamar odpuszcza sobie pierwszy, gdy odwraca głowę od reszty Zawodowców, a potem pyta, czy zamierzam wybrać się z nim do stanowiska z linami. Pokazuję nieprzyjemne otarcia na spodzie dłoni, więc Lamar przyjmuje to potulnie jako odmowę. Zbiera się bez słowa. Nie rzuca nawet okiem w kierunku Hero, który nie potrafi powstrzymać się od zaczepki. Nie pozwala się sprowokować.

Zostaję sama. Korzystam więc z okazji. Mam czas, żeby ułożyć w głowie wnioski. Nie mogę się doczekać, aż opowiem Dustinowi, jaką taktyką się posługiwałam i co okazuje się moją niezłą mocą.

Dociera do mnie piąte gwizdnięcie ze strony Hero. Nudzi mu się. W przeciwieństwie do swoich znajomych nie napycha się jedzeniem, a żywi się satysfakcją z dokuczania trybutom spoza sojuszu. Dzieciaki z Dziesiątki już znikają w popłochu. Sama także odchodzę od stolika. Uznaję, że na dzisiaj mi wystarczy. Jutro dopadnę trybuta z Dwunastki, bo skubany nieźle się kamufluje. Albo byłam tak skupiona na Summer i Lamarze, że nawet intensywnie go nie szukałam.

THE SONG OF LUNATICS | THG [1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz