ROZDZIAŁ 46

69 10 4
                                    

•— 𓅪 —•
| AYLA QUINN |

Leo nie kłamał.

Gwiazdy spowijają nocne niebo. Połyskująca gama chłodnych barw jest najpiękniejszym tłem, na jakim mogły znaleźć się miliardy drobnych, lśniących punkcików. Ich tańce na niebie zapierają dech w piersi, kiedy przybierają niezwykłe sekwencje, poruszając się po firmamencie niczym stado migrujących szpaków. Moje usta opuszcza przeciągłe, zachwycone westchnięcie, kiedy w oddali spostrzegam zorzę polarną. Nigdy takiej nie widziałam, ale tata obiecał mi kiedyś, że pewnego dnia zabierze mnie w takie miejsce, gdzie będę mogła podziwiać ją prawie każdej nocy.

Po plecach przesuwa mi się chłodny dreszcz, gdy dociera do mnie pewien fakt. Obiecał mi wiele rzeczy. To, co widzę teraz na niebie, jest tego spełnieniem. Ubezpiecza się? Chciałby mieć czyste sumienie, gdyby jednak nie wyszedł jakiś jego misterny plan, który układa względem mnie w głowie? Czy widok Hero, któremu brakowało niewiele, żeby zmieść mnie z planszy, uzmysłowił mu, z jak groźnym przeciwnikiem mogę stanąć twarzą w twarz?

...czy umila na wszelki wypadek moje ostatnie godziny?

— To wygląda tak dziwnie — stwierdza Leo.

Poruszam delikatnie głową, przyznając mu rację. To, na co patrzymy, to ładny film. To nie jest prawdziwe. Nic nie jest prawdziwe. Moment dłużej, a zacznę się zastanawiać, czy i sama jestem realna.

— Mi się wydaje, że niebo spadnie nam zaraz na głowy — dodaję swoje. — Nie zdziwiłoby mnie to, tak w sumie — uznaję smętnie po chwili namysłu. Otaczam kolana ramionami. Po moich plecach przesuwa się drugi, już silniejszy dreszcz, gdy Leo szepce:

— Ja mam wrażenie, że ono się sypie od dawna.

Ciekawe, co dokładnie ma na myśli? To, że straciliśmy naszego sojusznika? Czy to, że to metaforyczne niebo spadło w chwili, kiedy nie mieliśmy żadnego innego wyjścia, jak zgłosić się na Arenę? Co było jego własnym roztrzaskującym się niebem? Intryguje mnie to za mocno.

Zwracam się do Leo twarzą. Gwiazdy odbijają się w jego oczach, kiedy zerka w ich kierunku, a potem wraca do swojego zajęcia. Dopiero teraz zwracam uwagę, że brodzi dłońmi w piasku. Jeśli dedukcja mnie nie zawodzi, chłopak buduje zamek. I nawet nie potrzebował do tego podstawowych zabawek. Trzeba przyznać, jest zdolny.

— Kiedy? — rzucam luźno. Leo unosi pytająco brew. — Kiedy to się zaczęło, twoim zdaniem? — rozwijam swoją myśl. — To musiało mieć swój początek.

Spodziewam się, że Leo będzie zwlekał z odpowiedzią. Rzeźba z piasku znika w jego zaciśniętych pięściach, kiedy niszczy swoją pracę.

— U Caesara — mamrocze. — Gdy wyskoczył podczas Wywiadu ze swoją bombą. To miał być mój wieczór. A wszystko znów zakręciło się wokół mojego taty, tak naprawdę — w głosie pobrzmiewa mu rozżalenie. Nie przyznaję głośno, że go rozumiem, bo sama czułam się okropnie, kiedy Caesar zaczął wypytywać o związek moich rodziców. — Liczyłem, że chociaż na własnych Igrzyskach będę liczył się jako ja, a nie jako syn swoich rodziców...

Leo urywa. Niczego nie odpowiadam. Patrzy na mnie ponownie, a potem uklepując następną górkę, kończy pewnym tonem:

— ...raczej nie muszę tego tobie wyjaśniać.

Nie musi. I naprawdę jestem w stanie poczuć ten ogrom rozczarowania, który trzyma na swoich barkach. Możliwe, że wpadliśmy na Igrzyska ze względu na swoich rodziców — a może i przez nich? — i niewiele mieliśmy do dyskusji. Dlaczego jednak chwała za to ustawione zgłoszenie nie może spaść w całości na nas? Czemu zawsze musimy się nią dzielić? A to całe zwycięstwo? Nie będzie tylko moje, ani tylko jego. Zawsze będzie nasze, wspólne.

THE SONG OF LUNATICS | THG [1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz