ROZDZIAŁ 26

89 12 31
                                    

•— 🂱 —•
| DUSTIN ASA |


— Niech wejdzie.

Wydawało mi się, panie Prezydencie, że mieliśmy być względem siebie lojalni. Nie określiłbym tym mianem faktu, że mężczyzna zaprasza do wspólnego stołu człowieka, za którego córkę jestem aktualnie odpowiedzialny. Nie powinienem więc zapychać się ze smakiem muffinami, a kombinować, co zrobić, żeby Ayla nie wkręciła się w kłopoty.

Mam jednak alibi. Mnie tutaj zaproszono, ale Senecę? — nie. Jeśli dobrze wnioskuję, wprosił się na nasze luksusowe przesłuchanie, a teraz oczekuje, że zostanę stąd wypędzony. Nie usłyszeliby z mojej strony głosu sprzeciwu. Dopóki jednak wwiercające się we mnie ślepia Amavi nie odejdą na zajęcia z baletu czy grania na harfie, pewnie trochę sobie przy herbacie poplotkujemy. Niemniej — czy to nie Seneca ma aktualnie więcej wpływu na to, żeby Ayla nie władowała się w problemy? Te związane z katastrofami naturalnymi, rzecz jasna. Mogę się założyć, że podobnie jak i niemu, Glon także zaczyna działać na nerwy, ale na to, z kim Ayla przystaje, raczej większego wpływu nie mamy...

...a może?

— Dzień dobry, panie Prezydencie.

Nie patrzę na niego, bo nie mam w sobie tyle odwagi, żeby nawiązać z Głównym Organizatorem kontakt wzrokowy, ale mogę się założyć, że ukłonił się w pas. Kto nie kłania się w pas, tego spotka głaz — w głowie rozbrzmiewa mi stare, wciąż używane w Dwójce powiedzenie, a raczej przestroga dla tych, którzy mają czelność komentować głośno postępowania naszej władzy. Nie powiem, żebym sam nie czuł, jakby kamień wisiał mi nad głową.

— Seneca — odpowiada mężczyzna. — Proszę — Snow wskazuje dłonią dostawiane przez awoksa krzesło między mną a sobą. — Dołącz.

Mężczyzna obchodzi mnie łukiem. Zniża brodę, dziękując za możliwość rozmowy, a następnie rozpina nerwowym ruchem marynarkę. Prezydent przestawia projektor na środek stołu. Nie wiem, czy robi to specjalnie, ale odbiera mi chęci pilnowana wydarzeń. Ilekroć wznoszę wzrok, napotykam jego chłodne, wężowe spojrzenie.

— Dustin — zwraca się do mnie Seneca. Odwracam gwałtownie szyję. Unoszę brew, czekając na dobitne pytanie, ale rozczarowuję się. Organizator posyła mi słaby, przyjazny grymas. — Dobrze cię widzieć.

Nawet nie wiem, jak na to odpowiedzieć. Pozostawiam go bez odpowiedzi. Napięta atmosfera wykracza poza mój zakres rzecz, którymi potrafię operować. Nastrój jest tak gruby i ciężki, że mógłbym rozłupać go toporem.

— O nie! Zapomniałam wziąć z pokoju prezent dla Dustina! — Amavi uderza się ręką w czoło. Patrzy zakłopotana na swojego dziadka. Snow uśmiecha się do niej z niepasującą mu łagodnością. — Poczeka? — upewnia się Amavi. Zerka wymownie w moim kierunku. Gdy znów patrzy na prezydenta, mężczyzna unosi sugestywnie brew, odpowiadając:

— Musisz spytać grzecznie Dustina, czy zostanie, dopóki nie wrócisz z upominkiem.

Niby co Dustin ma odpowiedzieć? Przecież zostało już ustalone, że Dustin milczy i przekazuje to, co jego zdaniem jest istotne dla bezproblemowego funkcjonowania Kapitolu. Amavi wpatruje się we mnie desperacko oczami Snowów. To dziecko, Dustin — powtarzam sobie już do zrzygania. To tylko dziecko. Po ustach przesuwa mi się krzywy wyraz, gdy obiecuję:

— Poczekam.

Dziewczynka nie traci więcej czasu. Zeskakuje z krzesła, a potem rusza powolnym, wyuczonym już krokiem w kierunku drzwi. A może jest naturalny? Trudno mi wierzyć, żeby dziecko wychowane w takim domu, było w stanie posiadać w sobie na dłuższą metę jakąkolwiek wrażliwość.

THE SONG OF LUNATICS | THG [1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz